PDA

Zobacz pełną wersję : Zugspitze w Niemczech



zdzicho alboom II
10-02-2011, 15:07
ZUGSPITZE - najwyższy szczyt Niemiec by Mirosław Sadowski

Artykuł został pobrany z Start (http://www.gory.wojcik.org.pl/) (gory.wojcik.org.pl)za zgodą i wiedzą administratora portalu.

Opis wyprawy, której celem był Zugspitze (2962 mnpm) - najwyższy szczyt Niemiec. Artykuł nadesłał niestrudzony podróżnik - Mirek.

O TYM JAK WDRAPYWAŁEM SIĘ NA ZUGSPITZE

PROLOG

Gdy tuż za przejściem granicznym między Słowacją a Austrią, nieopodal miejscowości Rohrau wjazdem nr 36 wjeżdżaliśmy na autostradę czuliśmy się jakbyśmy już byli w Alpach. Austryjackie autostrady zawsze dowiozą nas w góry, byleby tylko trzymać kierunek inny niż wschodni.. Tym razem jednak tuż przed Wiedniem wpadamy w korek. Wszyscy stoją powysiadawszy z samochodów opalają się, jedzą, słuchają radia i nawet nikt się nie denerwuje, czego nie można powiedzieć o nas. Nieparlamentaryzmy same cisną się na usta, bo przecież mamy jeszcze dziś dojechać w rejon Garmisch-Partenkirchen. Rzut oka na mapę i już jedziemy „na skróty”, podmiejskimi ulicami Wiednia, by po kilku kilometrach znowu wpaść na „drogę ku Alpom”. Droga mija w niewyobrażalnym dla polskiego kierowcy czasie. Wieczorem rozbijamy namiot na polu biwakowym Am Horn nieopodal Mittelwand.

KARWENDEL

Rano pierwszym kursem kolejki linowej wjeżdżamy (tak, tak obraliśmy „technikę sztucznych ułatwień”- w końcu pierwszy dzień w Alpach jest zawsze dniem rozruchu i rozgrzewki) pod szczyt Westliche Karnwendel Spitze. Na sam wierzchołek wchodzimy by „zaliczyć” i obejrzeć panoramę, bo wejście samo w sobie nie jest stanowi specjalnej atrakcji. Następnie poszliśmy szlakiem wzdłuż grani. Grani skalistej, postrzępionej, ale stosunkowo łatwej.

Miejscami tylko trzymaliśmy się zamocowanych poręczówek, raczej z przezorności niż z konieczności. Po lewej ręce mieliśmy austryjacki Tyrol, po prawej niemiecką Bawarię. Wysoko zawieszone obłoki podkreślają i uplastyczniają panoramę. Na zmianę robimy zdjęcia: ja widoki utrwalam na przeŸroczach, Michał na kliszy scenki rodzajowe i co atrakcyjniejsze przejścia ponad przepaściami. Szlak na rozruch w sam raz, Rozpoczynamy zejście. W sumie mamy do pokonania 1400 metrów w dół. Jak się okaże będą one przełomowe nie tylko dla tegorocznego alpejskiego wyjazdu.
Druga noc na polu biwakowym już nie była ukojeniem. Okazało się, że wybierając poprzedniego dnia miejsce pod namiot zrobiliśmy to zbyt blisko drogi i teraz przejeżdżające nocą samochody skutecznie wybijają nas ze snu. A kilkanaście kroków dalej były przecudne miejsca pośród drzew i przy pięknej, górskiej rzece Isar. Ale co tam, noc już za nami, a my dojeżdżamy właśnie w masyw:

WETTERSTEINGEBIRGE

Gdzie usadowił się najwyższy szczyt Niemiec niejaki Zugspitze (2962 mnpm).

Parkujemy nasz samochód w przysiółku Hammersbach, wyciągamy z bagażnika zawekowane przez naszą mamę gulasze i rosołki i żeby nie uległy procesowi fermentacji chowamy je w pobliskich krzakach. Mamy ambitny plan wejścia z plecakami doliną Höllental na szczyt Zugspitze, przenocować tam i zejść doliną Reintal.

Idziemy dnem doliny wygodną drogą pośród lasów. Jak się okazuje droga wiedzie do schroniska Einganghütte leżącego u wylotu wąwozu Höllentalklamm. Po uiszczeniu opłaty kilku marek, wchodzimy do wąwozu. Ścieżka raz biegnie przyklejona do pionowych ścian wąwozu, raz ginie w tunelu wykutym równolegle do osi kanionu. Jest mroczno i wilgotno. Dnem z hukiem spływa spieniony, górki potok. Wszędzie ze ścian spływa woda, szemrze i kapie, czujemy się jak w tropikalnym lesie lub jaskini. W górze widać malutki skrawek nieba. Trzeba by mieć kliszę wysokoczułą, żeby robione zdjęcia naświetlić właściwie.

Ponieważ zgodnie z prawami fizyki wszystko ma swój koniec, doczekaliśmy się i końca wąwozu. Dolina się rozszerza i dochodzimy do schroniska Höllentallangerhütte. Przemiłego drewnianego budynku z zielonymi okiennicami.

Po chwili odpoczynku ruszamy dalej. To, co widzimy przed sobą każe nam się zastanowić nad naszym planem, W końcu zostaje on mocno zweryfikowany. Nie wejdziemy na szczyt z ciężkimi plecakami! Różnica poziomów do szczytu wynosi tysiąc pięćset metrów i w większości szlak wiedzie wspinaczkową percią.

Po za tym ogólny stan naszej kondycji okazuje się daleki od zadawalającego, no i zaczynam odczuwać w kolanach skutki wczorajszego tysiąc czterysta metrowego zejścia z grani Kerwandel. Zostajemy w schronisku! Zugspitze zdobędziemy „na lekko”! W sumie nie rozpaczam nad tym, że plany się zmieniły, a strasznie tego nie lubię! Rozgaszczamy się na strychu przybudówki za jedyne 7 DM od osoby za nocleg- nocne mysie szmery w drewnianej ścianie wliczone w cenę. Identyczna przyjemność na strychu głównego budynku kosztuje dokładnie dwa razy więcej za ten sam standard, tylko do urządzeń sanitarnych jest bliżej i nie przez podwórko.

ALPSPITZE

Rano pogoda jest kiepskawa. Całkowicie zachmurzone niebo grozi deszczem. Nie idziemy więc na Zugspitze, tylko na sąsiedni Alpspitze, gdzie wg mapy i informacji w przewodniku wiedzie interesujący klettersteig. I faktycznie. Klettersteig jest interesujący, zwłaszcza, gdy idzie się po nim w czasie padającego deszczu. Po drodze widoczność coraz bardziej się pogarszała, aczkolwiek sąsiednie Zugspitze (łatwe do identyfikacji po maszcie przekaŸnika fal radiowo-telewizyjno-czortwiejeszczejakich) widoczne było przez cały czas.

Zejście z Alpspitze wiedzie początkowo na przełęcz Grießkarscharte skąd rozpoczyna się najefektowniejsze wejście na Zugspitze Granią Jubileuszową- bardzo długi i trudny

klettersteig wymagający sporo zapasu sił, dobrej kondycji, techniki i szczęścia do pogody. My z tej przełęczy schodziliśmy w dół do naszego domku z zielonymi okiennicami.

Zejście obfitowało w przepaściste odcinki. Obfitowało również w bardziej znane nam tzw. „schodki”, które dosłownie przeklinałem. Ból kolana podczas takiego schodzenia był nieznośny. W najgorszych snach nie przypuszczałem, że tym razem w Alpach przyjdzie mi się zmierzyć nie z górami, tylko z własnymi kolanami.
Następnego dnia był dzień odpoczynku. Leżenie „do góry kołami” było obowiązkowe. Ponieważ pobyt nasz z dala od Ÿródła zaopatrzenia (czyli naszego samochodu przedłużał się, brat poszedł na dół po żywność. Wrócił po paru godzinach niosąc tylko kilka zupek w proszku. „Gdzie słoiki?-spytałem. „Nie ma”-usłyszałem w odpowiedzi. A to germańskie złodzieje!
Ukradli nasze schowane w krzakach słoiki! Gdy opadły emocje, doszliśmy do wniosku, że nikt nam niczego nie ukradł, tylko ceniący porządek Niemcy po prostu robiwszy porządki wokół parkingu sprzątnęli naszą reklamówkę nie podejrzewając, iż zawiera niezwykle cenną zawartość.

Już drugi raz w historii naszych alpejskich wypraw straciliśmy słoiczki: rok temu w Wysokich Taurach zawartość niektórych po trzydniowym pobycie w zamkniętym bagażniku stała się kwaskowa i musująca; tym razem zostały uprzątnięte przez niemieckiego śmieciarza. Ale co tam. Jutro idziemy na Zugspitze.