PDA

Zobacz pełną wersję : Kaukaz w Rosji



zdzicho alboom II
11-02-2011, 14:25
Krótki opis wyprawy studentów geologii AGH w góry Kaukaz w 1998 r.

Artykuł został pobrany z Start (http://gory.wojcik.org.pl) (gory.wojcik.org.pl) za zgodą i wiedzą administratora portalu.

Co to jest Kaukaz'98

Wyprawa KAUKAZ'98 pomyślana została jako połączenie obozu naukowego Stydenckiego Koła Naukowego Geologów (SKNG) z praktyką mineralogiczno-petrograficzną.

Cel wyprawy

Celem wyprawy było zaznajomienie studentów z budową geologiczną młodego, wciąż aktywnego tektonicznie orogenu alpejskiego, oraz zapoznanie z pełnym, metodycznie poprawnym, cyklem badań geologicznych, zarówno terenowych jak i labolatoryjnych. W wyprawie wzięło udział 22 studentów drugiego roku studiów, członków SKNG i dwóch opiekunów, pracowników naukowych Wydziału Geologicznego.


Podróż

Wyjechaliśmy 21 sierpnia 1998 roku z Krakowa Gł. pociągiem z wagonami sypialnymi jadącym do Kijowa, przez przejście graniczne w Medyce. Podróż trwała 22 godziny, bez żadnych utrudnień. Warto tutaj przytoczyć fakt, iz wypełniany swistek pt."tamożennaja deklaracija", nie waży zbyt wiele i jesli podróżuje się przez Ukrainę tranzytem - warto ją gdzieś schować, gdyż mundurowi na dworcu w Kijowie czasem się o to czepiają. Po spędzeniu na dworcu kilku godzin - wpakowaliśmy się w rosyjski pociąg (niestety bez WARS-u, ale za to z darmowym wrzątkiem z samowaru), jadący do Eccentuki [Jesentuki] w Rosji, przez m.in. Rozstow n. Donem. Określenie komfortu jazdy tym pociągiem, a zwłaszcza warunków napływu świeżego powietrza wymaga dużego samozaparcia, by uczynić to w sposób w miarę dyplomatyczny. Koszt podróży to ok. 55 $, zatem kolej rosyjska postarała się , by za taką kwotę podróżny był zadowolony z przejazdu. Już od razu po wejściu rzuca sie w oczy napis umieszczony na oknie "nie atkrywać akna - klima rabotajet". Z resztą tych okien i tak nie dało się otworzyć. W konsekwencji w całym wagonie były uchylone dwa lufciki na szerokość ok. 20 cm. Z uwagi na to, iż była pełnia lata, a klimatyzacja pracowała zupełnie jak ogrzewanie - przez 36 godzin podróży toczyła się walka o miejsce przy lufcikach.
Warto jest mieć ze sobą trochę drobnej waluty rosyjskiej i ukraińskiej. Przydaje się to na stacjach, gdzie można bez problemu kupić coś do jedzenia (arbuzy , ryby), lub picia (piwo, wódka , mleko, napoje) od handlujących ludzi na peronach.
Do Jesentuków dojechaliśmy pózno w nocy lub wcześnie rano (jak kto woli). Na miejscu czekał na nas autobus (autobusik), którym pojechaliśmy (podobno ok. 100 - 150 km) dalej w góry. Po sześciu godzinach jazdy byliśmy wreszcie na miejscu, tzn. w górnej cześci doliny rzeki Czegem na północnym skłonie Kaukazu, w miejscowosci Bułungu, oficjalnie- Górny Czegem, na terenie Republiki Kabardyno-Balkarskiej.


Klimat

Baza namiotowa rozbita została nad rz. Czegem na wysokości 1670 [m n.p.m.]. Klimat w związku z tym zdecydowanie surowy - górski o znacznych wachaniach temperaturowych. Koniec lata niósł ze soba bardzo upalne dni (temp. w "słońcu" dochodziła do ponad 35 st. C), natomiast zaraz po schowaniu sie Słońca - temp spadała do ok. 10 st. C
Przy tak czystym i przejrzystym powietrzu - promienie świetlne działają na skórę niemalże jak żywy ogień - zatem warto zaopatrzyć się w dobry faktor i okrycie głowy.
Początek września przyniósł ze sobą nagłe ochłodzenie z opadami deszczu włącznie . Temperatura w nocy powodowała pojawianie się rano szronu przed namiotem , dlatego przydatne były w nocy ciepłe wełniane skarpety.


Góra Zinki

Góra Zinki ma charakter synklinarny (co wykazały badania kartograficzne).
Trudno jest to wychwycić niewprawnemu oku, ale bardzo ładnie uwidacznia się przegub fałdu we wschodniej części góry.


Lodowiec

Przedostatni dzień pobytu okazał się pięknym dniem, a planowana wcześniej wycieczka na lodowiec stała się bardzo realna, wręcz rzeczywista. Wyruszyliśmy z obozu zaraz po śniadaniu w górę rzeki Czegem i po przejechaniu ok. 15 km kamienistą, prowadzącą przez las drogą, dojechaliśmy do rosyjskiego ośrodka wypoczynkowego. Ośrodek ten sprawiał wrażenie zapomnianego przez Boga i wczasowiczów, tam też skończyła się nasza podróż autobusem. Teraz tylko przejście na druga stronę rzeki (roztokowej) bardzo chwiejną i dziurawą kładką i trafiamy na przygraniczną jednostkę wojskową. Na szczeście wszelkie formalności związane z przepustką i zezwoleniem byly wcześniej załatwione (opite), dlatego też tylko parę minut czekania i dostajemy przewodnika, a zarazem strażnika w osobie młodego starszego lejtnanta Serjoży (a może Nikity ?). On też na początku pokazuje nam dość ładny wodospad, do którego trzeba było "doskoczyć" po wystających kamieniach z potoku. Dalsza droga urozmaicona była zbieraniem maślaków (wieczorem Ulka zrobiła nam swietną kolację), podążaliśmy w kierunku "rosnącego" w oczach lodowca...
U podstawy jęzora lodowego, gdzie podzieliliśmy się na grupy, jedna część poszła przyglądnąć się jęzorowi z bliska, natomiast grupa "ścigaczy" (w sumie 8 osób chętnych), poszła pod przewodnictwem Serjoży na kar lodowy znajdujący się na wysokości 3 tys. m n.p.m. Po drodze zostało pobite mistrzostwo świata w podejściu pod górę, powodując jednocześnie skrajne wyczerpanie organizmu w większości przypadków.
Powodem tak szaleńczego tempa był nasz przewodnik, który jak się okazało trenował biegi narciarskie a po za tym stacjonował wcześniej w Afganistanie, a Kaukaz wybrał sobie specjalnie - bo jak twierdził:" lubi sobie po górach czasem pobiegać".

Mimo zmęczenia każdy uzupełnił ubytki energii widokiem, jaki ukazał się naszym oczom. Wyglądało to dość groznie, ale napływ adrenaliny był większy niż strach, więc wlezliśmy na powierzchnię lodu potrzaskaną i pociętą siecią głębokich spękań.


Po zejściu, nadszedł czas na powrót, ... jeszcze tylko ostatnie spojrzenie za siebie i galop do autobusu.
Zawitaliśmy jeszcze do jednostki wojskowej, gdzie rosjanie ze śmiesznymi czapkami z wielkim rondem, poczęstowali nas herbatą. Takiej herbaty nigdy jeszcze nie piłem : pływały w niej zioła, trawy i cholera wie co jeszcze, ale aromat i smak był taki, iż każdy wypił po kilka kubków. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do obozu, by odpocząć i przygotowac się do kolejnego dnia, który miał być uwięczeniem wszystkich wspinaczek i wędrowek po górach.


Stożek wulkaniczny Kum-tiube.

Atak na Kum Tiube to może za wielkie słowo, ale nikt z nas nie był wcześniej tak wysoko.
Jak się okazało sporo chętnych wstało skoro świt, niektorzy nawet mimo znacznego zmęczenia i licznych kontuzji.
Grupę prowadził dr. Czerny, ktory dzięki dopalaczom w posatci papierosów miał niezłe tempo. Czekała nas długa droga o przewyższeniu ponad 2 tys. m, co po kilku tygodniach biegania, skakaknia przy kartowaniu skał, każdy miał już pewien dosyt.Na szczęście trasa nie była zbyt trudna, tylko miejscami było stromiej. Generalnie pierwsze podejście odbywało się korytem potoku (zresztą tego samego, w ktorym braliśmy kąpiele). Po ok. 6 godzinach nieco rościągnięta grupa dotarła na szczyt, odbyło się to w dość niecodziennych okolicznościach, gdyż 13 studentów ( niewliczając dr. Czernego ), 13 września o godzinie 13.

Paweł, 1998 r.

Artykuł został pobrany z Start (http://gory.wojcik.org.pl) (gory.wojcik.org.pl) za zgodą i wiedzą administratora portalu. Relacja wraz z fotografiami znajduje się na stronie portalu