+ Odpowiedz na ten temat
Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 15 z 42

Temat: Nomadowanie w Namibii

  1. #1
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491

    Nomadowanie w Namibii

    Od pięciu lat mamy „umówione spotkanie” z pewnym lwem w parku Etosha... a to oznacza, że w tym roku, 2006, znowu pojedziemy do Namibii !

    Od kilku tygodni przeglądam ceny biletów lotniczych w internecie... wreszcie znajduję bilet na 2 osoby (tam i z powrotem) za przystępną cenę w sierpniu, terminie zależnym, niestety, od mojego cholerycznego pracodawcy, który zgodził się wreszcie na mój urlop.

    Lecimy do Cape Town w RPA, gdzie w okolicy mieszkają znajomi, zawsze gotowi na nasze przyjęcie. Lotnisko wita nas gęstymi chmurami i drobnym deszczem, a gdzie afrykańskie słońce ? Zarezerwowany samochód czeka na parkingu – nie zapomnij – tu ruch jest lewostronny !



    Taka nasza wyprawa na inny kontynent wymaga przetransportowania drogą lotniczą prawie 20 kg naszego sprzętu kampingowego i różnych drobiazgów, które sprawiają nam przyjemność w podróży, nie licząc drobiazgów dokupionych na miejscu, oczywiście nie zabieramy ani stołu ani krzesełek bo w takie są w większości wyposażone miejscowe kampingi. Na wszelki wypadek mamy do siedzenia nadmuchiwane poduszki. Na czas tak długiej wyprawy nie chcemy korzystać z wypożyczonego sprzętu na miejscu.
    Po kilku dniach pobytu i wycieczek po okolicy; do Cape Town, do Simon’s Town, gdzie jest fabryka-szlifiernia-muzeum pól-szlachetnych kamieni (można sobie uzbierać woreczk za niewielką opłatą), do Boulders do rezerwatu pingwinów i na Przylądek Dobrej Nadzieji.
    Najbardziej południowy kraniec Afryki – Cap Aghulas jest niedaleko, ale tam już byliśmy w czasie poprzedniej podróży...





    Po zrobieniu koniecznych zapasów w supermarkietach (tu alkohol kupuje się w osobnym), w aptece i zapakowaniu samochodu, ruszamy w drogę szosą N7 na północ RPA. Ledwo zdążamy przed 17-tą do sklepu przy drodze...aby zakupić worek doskonałych pomarańczy i torebki różnych suszonych owoców, prosto z fermy.

  2. #2
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Sierpień w Europie to środek albo koniec lata ale to zaledwie wczesne przedwiośnie na południu Afryki. O zmroku zajeżdżamy na kamping Caravan Park w Springbok. Temperatura bliska zera, mój podróżniczy zegarek schowany w cieple rękawa nie ma odwagi pokazać prawdziwej temperatury. Stawiamy namiot na jednym z wolnych dużych placów z kranem i obetonowanym indywidualnym grilem (taki braai to normalka tutaj).
    Nie jesteśmy tu sami, wokół kilka namiotów, kręcący się ludzie to z wyglądu emeryci z wnuczkami, niska temperatura im nie przeszkadza? Wypada przystosować się, zasiadamy do kolacji przy gościnnym grupowym stole bo tu jest światło. Ręce przymarzają do kuchenki, stosujemy rozgrzewacz w postaci doskonałego wina południowoafrykanskiego z winnic w okolicy Stellenbosch. Noc jest gwiaździsta i bardzo lodowata.
    Rano budzi nas słońce na kryształowo przezroczystym niebie. Ostatnie zakupy w Nababeep, paliwo, pobranie pieniędzy z dystrybutora i dojeżdżamy do granicy na rzece Oranje.

    Na ścianch budynku granicznego wiszą jeszcze plakaty po dopiero co opanowanej epmidemii choroby polio czyli Hayne Medina.
    Mamy wszelkie wymagane szczepienia: polio-tetanos, żółtaczkę.., na ewentualną malarię zapas pigułek. Sprawna odprawa, obowiązkowa opłata i ...wjeżdżamy do Namibii. Przestawiamy zegarki, zyskaliśmy godzinkę.

    Namibii nie można mierzyć europejską miarą. Główna asfaltowa droga szybkiego ruchu B1 przecina kraj z południa na północ i krzyżuje kilka podobnych dróg asfaltowanych, prowadzących do głównych miast. Pozostałe drogi, a takich jest większość, to szerokie szutrówki o różnym stopniu utrzymania, a te mniej ważne pełne są wybojów, dziur, mają częste brody na rzadkich jednak rzekach, nie wspominając o tych piaszczystych czy kamienistych, dostępnych tylko dla samochodów o napędzie 4 x 4.
    Miasteczka zaznaczone na mapie, według naszych europejskich przyzwyczajeń, zasługiwałyby najwyżej na miano wioski z małym sklepikiem i kioskiem piwnym.
    Odległości między miastami liczy się w dziesiątkach, a raczej setkach kilometrów, często można jechać wiele godzin i prędzej spotkać jakieś dzikie zwierzę niż człowieka, a horyzont niezakłócony żadną działalnością człowieka wydaje się tak odległy, że aż nieosiągalny.



    Oczywiście w takich warunkach należy zawsze zrobić zapas paliwa, wody i żywności gdy tylko jest to możliwe.
    Porozumieć się można po angielsku, poziom zależy od pozycji socjalnej rozmówcy, po afrikanersku, czyli w języku wywodzącym się od pionierów holenderskich, w języku któregoś z plemion lub ...na migi i z uśmiechem.

    Pierwsze zatrzymanie, po 150 km, w Grunau; jest tu kilka domów, stacja kolejowa, stacja paliw, Country House pełniący rolę hotelu, restauracji i baru a wokół pustka. Po piaszczystej drodze przejeżdża czerwona ciężarówka „coca coli” i niknie na horyzoncie w tumanach kurzu.

    Ostatnio edytowane przez pixi ; 15-02-2011 o 13:17

  3. #3
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Po południu, 160 km dalej, koło Keetemanshoop skręcamy na żwirówkę do Koes i już po 14 km osiągamy fermę Gariganus oferujacą hotel, restaurację i kamping.
    Mamy jeszcze czas na piwo bo o godz. 16 jest....pora karmienia gepardów. Prowadzą nas do siatkowego ogrodzenia, dwa „duże koty” już niecierpliwe chodzą w prawo i w lewo, zaglądam im w pomarańczowe oczy, jeden robi dziwny, bardzo ludzki, pytający grymas: „gdzie mój obiad ?!”. Po chwili pracowniczka fermy otwiera bramę, możemy wejść, gepardy dostają każdy swoją porcję i nie zwracają na nas najmniejszej uwagi, możemy podejść bardzo blisko, fotografować je ile chcemy a nawet pogłaskać. Potem wychodzimy za ogrodzenie fermy z drugiej strony, jesteśmy trochę zdezorientowani..., po chwili drobnym truchtem od strony sawanny nadbiega inny gepard, spogląda na nas, dostaje też swoją porcję i szybko odbiega prawie ocierając się o mnie. Jesteśmy jak zahipnotyzowani.
    Dopiero po chwili możemy zainteresować się norką dużej rodziny surikatów, wykopaną w piasku. Jeden z nich siedzi na tylnych łapkach pilnie nadsłuchjąc i rozglądając się, po chwili wychodzą z norki matki z małymi, które zabawnie figlują.
    Po fermie włóczy się jeszcze stary guziec (warthog), przyzwyczajony do drapania po grzbiecie oraz duża czerwona antylopa, bardziej płochliwa.




  4. #4
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    O zachodzie słońca idziemy oglądać i fotografować las kokerboomów, dziwacznych drzew porastający okoliczne wzgórza. Jest to drzewiasty rodzaj aloesu, osiągający 8 –10 m wysokości o masywnym szarym pniu, parasolowatej koronie z twardymi liśćmi. Spacerujemy wśród kokerboomów obserwując ich zaskakujące formy.









    Na noc zostajemy na kampingu. Miejsca wiele, do najbliższych sąsiadów jest kilkanaście metrów, stoły i siedzenia zrobione są z kamieni, miejsce na ognisko w metalowym kręgu, gorąca woda w łazienkach. Noc bardzo zimna pod bezchmurnym, wygwieżdżonym niebem, podziwiamy Krzyż Południa i inne, nieznane gwiazdozbiory.
    Koło fermy jest też rezerwat Geant’s Playground, z niewysokimi skałkami bazaltowymi. Na nich grzeją się w słońcu góraliki (dassie), zwierzątka wielkości królika o wielkich brzuchach i małych uszkach.

  5. #5
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491






    góralik (dassie)

  6. #6
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Opuszczamy skałki, kokerboomy i góraliki.

    Wracamy na B-1, szosa prowadzi prosto na północ, samochodów bardzo mało, jesteśmy prawie sami a to zachęca do szybkiej jazdy, zbyt szybkiej, kończącej się zatrzymaniem przez policję koło Mariental. Prawdopodobnie jest tu stały posterunek-pułapka. Trzeba udać się na posterunek policji w mieście i opłcić mandat, okolo 25 euro. Korzystamy z pobytu w mieście i wpadamy na piwo do hotel – lodge.
    Niedaleko na północ od Mariental droga przebiega koło Hadrap Dam Game Park – niewielki park rezerwat, oaza zieloności nad sztucznym jeziorem zalewowym. Można tu już spotkać większość zwierząt afrykańskich, zanocować na kampingu lub w bungalowach, zrobić kilka wycieczek pieszych a przynajmniej zatrzymać się na piknik
    ( wymagana mała opłata za wejście).
    Autostrada ma siatkowe płoty po obu stronach, za jednym z nich widzimy antylopę kudu, szykuje się do przejścia ?

    Wieczorem dojeżdżamy do Windhoek, stolicy Namibii, (prawie 800 km od granicy z RPA) na wjeździe wita nas duże stado małp...., potem kontrola policyjna, sprawdzająca wszystkie samochody wjeżdżające do miasta. Mamy wrażenie, że po sprawdzeniu paszportów pan policjant na coś czeka ale widząc nasze naiwne miny, rezygnuje. Szukamy, znanego już z poprzedniej podróży hotelu w północno-wschodniej części miasta, niedaleko restauracji Joe’s Beerhouse. Trudno o wolne miejsca, trafiamy do Eros Pension: pokoj 2–os, łazienka, telewizor, lodówka, elektryczny czajnik i saszetki kawy i herbaty w pokoju, w cenę wliczone jest poranne, obfite śniadanie z wielkim wyborem produktów.

  7. #7
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Po około godzinie jesteśmy w Okahandja, miasteczko na skrzyżowaniu ważnych dróg, oaza komercjalna, można tu kupić wszystkie artykuły pierwszej potrzeby i niektóre tej drugiej. Są sklepy, hotele i miejsce pod namiot przy klubie hippicznym. Przy wjeździe do miasta od strony Windhoeku i Swakopmundu są targowiska z licznymi straganami, gdzie można kupić wszelkie afrykańskie wyroby rękodzielnicze, te zrobione z artyzmem i te tylko dla turystów. Ceny rozdmuchane prze liczne grupy wycieczkowe przywożone tu stadami na zakupy, na kilkanaście minut. My mamy czas, oglądamy, wybieramy, targujemy się, wypytujemy o życie mieszkanców.
    W okolicy jest pokazowa farma, którą można zwiedzać, panie noszą kolorowe stroje Herero, w sadzawce moczy się kilka krokodyli, można karmić strusie garściami ziaren kukurydzy a nawet przejechać się na nich, o ile uda się go dosiąść ! Próbowaliśmy w 2001 r. (siniaki już zeszły).

    Każdego roku, 26 sierpnia (lub w najbliższy weekend) jest tu obchodzone święto upamiętniające walki trybalne pomiędzy plemionami Herero i Nama oraz kolonizatorami niemieckimi. W ten dzień każdy ubiera się jak tylko może, aby jak najbardziej militarnie i czerwono. Wojskowi w kompletnych mundurach z czerwonymi wyłogami jadą na koniach, inni idą pieszo, niesione są czerwone sztandary z podobiznami zwierząt. Właściwie jest to rewia fragmentów umundurowania wszystkich armii świata, są nawet wojenne skóry zulu. Kobiety występują w strojach tradycyjnych (z XIX w.), długich, fałdzistych spódnicach, gorsetach i z charakterystycznymi zawojami na głowach. Pochód udaje się do grobu Williama Meherero, szefa czerwonych Herero. Mieliśmy okazję obserwowac ich przemarsz.
    Herero zieloni organizują podobny pochód około 11 czerwca.








  8. #8
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491






    Ostatnio edytowane przez pixi ; 17-02-2011 o 19:32

  9. #9
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Dążymy ciągle na północ, należy pamiętać że tutaj w południe słońce zajmuje pozycję właśnie na północy ale wschód i zachód obsługuje już normalnie a nasze europejskie busole nie chcą działać.
    Skończyły się wzgórza, teren jest płaski aż po horyzont, czasem ożywiony przez wysoką termitierę z czerwonawej ziemi.
    Na 30 km przed Otiwarongo skręcamy na wsch, w dali rysuje się masyw Waterbergu. Po 40 km zaczyna się szeroka żwirówka, potem, po 15 km drogi gruntowej jesteśmy przed budynkiem parku narodowego.





    Opłacamy wejście (w Namibii wejście do wszystkich parków narodowych jest płatne, taryfa pobytowa dzienna plus noclegi), rozstawiamy namiot pod drzewami, jest kran, braai i lampa, stołu brak. Zdążamy jeszcze zrobić spacer u podnóża skał szlakiem „Kambazembi walk”, tu rozkleja się jeden z naszych wysłużonych butów do górskich wędrówek, kawałek sznurka ratuje sytuację ale jeszcze nie domyślamy się co nas czeka... Widzieliśmy wiele ptaków, mangustę, tropy jakichś niewielkich zwierząt i już wracając, tuż przed zmrokiem (godz 18) parę małych antylop kliperspring.
    Następnego dnia wstajemy wcześnie, uprzejme ptaszki „umyły” nam talerze ale i zostawiły swoje ślady obecności.... Śniadanie i wyruszamy na szlak „Mountain View” prowadzący na szczyt tego skalistego masywu z różowego piaskowca. Droga nie jest zbyt trudna, miejscami niewielka ekspozycja, pnie drzew zawalające ścieżkę, ostre głazy ale co za panorama z góry! Delektujemy się tym prawie księżycowym pejzażem. Aby pójść we wsch. część masywu należy otrzymać płatne pozwolenie w dyrekcji parku i opłacić noclegi w schronach. Schodzimy inną drogą i tu następny but odmawia posłuszeństwa, zgodnie ze słowami piosenki: „odeszły podeszwy, zostały się wierzchy...” znowu radzimy sobie sznurkiem, do sklejenia przystąpimy wieczorem w obozie ale to zdarzenie komplikuje nasz przyszły wycieczkowy program.
    Wracając, widzimy te małe antylopy, może nawet te same ?
    Niedaleko jest cmentarz poległych w walkach w pocz. XX w., znajdujemy 2 nazwiska polskie.



    termitiery, nieco rozmyte przez deszcze


  10. #10
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Powrót na B1, przejazd przez Otiwarongo i do Outjo na ostatnie zakupy przed wjazdem do rozległego parku narodowego Etosha. Zakupy i zapasy w supermarkiecie „OKfoods” dobrze zaopatrzonym i w innych sklepach, bierzemy też zapas biltongu – suszone połcie mięsa, według tradycji pierwszych osadników europejskich, pocięte w cienkie płatki, zapas paliwa, zapas pieniążków bo w parku nie ma banku a prawie wszędzie trzeba płacić gotówką.

    Park narodowy Etosha, wymarzona, wyśniona nocami Etosha, gdy domowy kocur tulący się pomrukując do nas, w łóżku w nocy, przybierał w snach kształty leoparda. To tu oczekuje nas „nasz” lew.
    Brama wjazdowa Anderssona, sprawdzanie dokumentów, pokazujemy potwierdzenie naszej rezerwacji (pobyt i kamping), dokonane w dyrekcji parku w Windhoeku (można też rezerwować przez internet ale...mogą być problemy...), opłata pobytowa. Dozwolona szybkość to najwyżej 60 km/godz, oczywiście nie wolno wysiadać z samochodu, to zbyt niebezpieczne, lew nie śpi!
    Jesteśmy już około 450 km na północ od stolicy kraju. Spędzimy tu tydzień.
    Są tu 3 kampingi; Okaukuejo, Halali i Namoutoni (oddalone jeden od drugiego o okolo 70 km), z bungalowami, restauracjami, sklepami, stacją paliw, pływalnią itp. Na noc ich bramy są zamykane bo po zachodzie słońca żaden turysta nie ma prawa przebywać na „wolności”, pewnie ze względu na bezpieczeństwo dzikich zwierząt.

    Już po paru kilometrach od bramy wjazdowej widać pomiędzy niewysokimi drzewami, szereg antylop impala, idących powoli do wodopoju, jest póżne popołudnie, z drugiej strony nadchodzi podobny szereg kudu i gnu, kręcimy głowami na prawo i lewo, w oddali widać jeszcze nadchodzące zebry. Jesteśmy tu już po raz drugi ale taki widok znowu nas zaskakuje i zadziwia. Z towarzyszących nam samochodów turystów nieprzerwanie słychąc trzask migawek aparatów fotograficznych. Uśmiechamy się, my już wiemy, że to jest dopiero preludium, że dalej, jutro, można zobaczyć więcej takich zwierząt i zrobić dużo lepsze zdjęcia.

    Zaczynamy od Okaukuejo, stanowiska na namioty niezbyt ciekawe, dużo kurzu, nie wszystkie mają stoły ale obok jest, dobrze widoczne pomiędzy bungalowami jeziorko, stąd widać ogromne sylwetki słoni, pędzimy zobaczyć nie zważając że namiot nie do końca rozbity. Gdyby nie siatkowe ogrodzenie i zwały kamieni sięgnęłyby do nas trąbami.
    Póżniej przychodzą żyrafy i 2 nosorożce. W nocy pohukuje sowa a między namiotami biega szakal.
    W każdej z części parku można spotkać inne zwierzęta. Najpierw eksplorujemy zachodnią partię , w kierunku Okondeka, tutaj obfitują gnu - szare, brodate, z zaokrąglonymi rogami, nie mają wyglądu rączej antylopy, sprawiają wrażenie starców. Widzimy całe ich stada idące gęsiego, jednak dość daleko od drogi, trafiają się też strusie.
    Robimy wycieczki po okolicznych, dozwolonych drogach, wokół nas harcują sympatyczne wiewiórki ziemne, nakrywające się puszystym ogonkiem przed słońcem.








  11. #11
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Przez południową część parku jedziemy do Halali, strefa jest drzewiasta, porośnięta niewysokimi mopanami o bardzo twardym drewnie lub cienkimi akacjami, które właśnie kwitną żółtymi pęczkami kwiatków, to przysmak dla każdej żyrafy. Po drodze mijamy duże stada zebr, wcale nie są płochliwe, wprost przeciwnie, okupują drogę, niepozwalając przejechać, są tak blisko że aż „nie mieszczą” się w obiektywie. Często wyskakuje na drogę stado springboków - małych antylop z brązowym paskiem wzdłuż boku. W Olifanbad, zgodnie z obiecującą nazwą jest grupa słoni, korzystają z bardzo małego jeziorka, bardzo się rozpychając. Spotykamy też duże stada jasnobrązowych antylop impala o długich cienkich, zakrzywionych rogach i innych większych, „czerwonych”, o brunatnej sierści i dziwacznie skręconych rogach.

    pan i pani żyrafowie



    zebrowy strajk okupacyjny : my chcemy przejścia "po zebrach"





    Ostatnio edytowane przez pixi ; 17-02-2011 o 17:55

  12. #12
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491




    Z auta nie wolno wysiadać i mimo, że żaden strażnik nie pilnuje, ten zakaz jest przestrzegany, bo cóż znaczy pieszy pomiędzy kopytami znanych z nieprzewidzianego zachowania zebr czy masywnymi nogami słoni. Do zrobienia zdjęć wystarczy opuścić boczną szybę, usiąść na drzwiach i ustawić aparat wyposażony w zoom na dachu na małym statywie, ale to nie zwalnia od zachowania ostrożności.
    Kamping Halali położony jest w terenie lekko pagórkowatym, bardzo rozległy, poszczególne partie na planie nieregularnym, połączone ścieżkami jakby wydeptanymi w sawannie przez słonie. Stosując naszą europejską logikę łatwo się pogubić między namiotem a wodopojem dla zwierząt.
    Tu miejsca na namioty są dużo wygodniejsze, stoły, ławy, braai i lepsze sanitariaty. Zmrok zapada wcześnie i bardzo szybko, wchodząc na chwilę do łazienki jeszcze za dnia, zdarza się wyjść już pociemku co bardzo dezorientuje.
    Wieczorną krzataninę przy kolacji przerywa nam donośne, powtarzające się trąbienie... na trąbie słonia. Pędzimy do wodopoju, jest stado słoni, jeden stoi na kamienistym cyplu i pije, pije, pije, ten z tyłu czeka, przestępując zabawnie z nogi na nogę i próbuje go wypchnąć. Ta scena trwa bardzo długo. Tu jest zwyczaj spędzania połowy, conajmniej, nocy właśnie obserwując oświetlony wodopój z góry, ze stoku z zainstalowanymi ławkami, siedząc wygodnie i w ciszy, mimo zimna.




  13. #13
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491








    Conocnymi gośćmi są stada słoni, zebr, kudu - antylop o kręconych rogach, szarym tułowiu z kilkoma białymi paskami. Czasem przychodzą też lwice lub przebiegnie szakal. Pewnej nocy obserwujemy pojedynek słonia z nosorożcem jako że ci sąsiedzi nie lubią się zbytnio i to nie słoń wygrał, raczej dał za wygraną, dla świętego spokoju, mimo że słoni było...39 !. Nosorożec zajął się, niedwuznacznie, swoją panią nosorożcową i już nie przeszkadzał słoniom. Kiedyś w nocy przyszedł leopard, próbując napić się z zachowaniem całej ostrożności, co wyglądało zabawnie bo nie chciał zbliżyć się za bardzo do wody a będąc w przysiadzie i wyciągając daleko szyję trudno mu było pić.
    Zdarzają się też noce, gdy jedynymi gośćmi są wielka sowa i króliczek.
    Rano też przychodzą zebry, zawsze w dużym stadzie i kudu bardziej samodzielne.

  14. #14
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Dnie poświęcamy na objazd zachodniej części Etoshy. Ponieważ znamy troszeczkę topografię parku, wiemy gdzie i jakich zwierząt można się spodziewać. Zresztą o szczególnie ciekawym wydarzeniu informują inni turyści w mijanych samochodach.
    Sueda i Salvadora, na wsch. od Halali to dobre miejsca na lwy, kiedyś widzieliśmy ich tu 13, niestety dość daleko i pod słońce, bezużyteczne z fotograficznego punktu widzenia. Tego ranka jest ich 7, rozłożone leniwie na brzegu suchego jeziora Pan, zajmującego olbrzymią powierzchnię parku od północy. Są jednak zbyt daleko, ledwo można je sięgnąć potężnym zoomem.





    Lwy udało nam się zobaczyć później. Koło sztucznego stawu w Goas grupa zebr jest wyraźnie poddenerwowana, oryxy – jasne antylopy o podpalanych nóżkach i bardzo długich, cienkich, prostych rogach nie odważają się podejść do wody i springboki też trzymają się z daleka. Pomiędzy laskiem a wodą, za zwalonym, grubym pniem rozłożyły się lwy, jest ich 5. Ten piąty to wyraźnie grzywiasty samiec. Lwy jak to lwy, nie wykazują wielkiej aktywności ale w pewnym momencie samiec wstaje, ciągnie samicę do wody, piją razem, potem odchodzą i dokonują tego przewidywanego aktu, niestety chowając się za tym grubym pniem.
    Któregoś dnia na głównej drodze parku panuje wyraźne poruszenie między autami turystów i wieść głosi, że są lwy w Nebrowni. Przybywamy akurat na spektakl, 5 młodych samców wyleguje się w trawie, niedopuszczając innych zwierząt do wodopoju. Z nerwów, zebry tupią nogami, oryxy biją się z oryxami, springboki nadsłuchują i co chwila zrywają się do krótkiego biegu całym stadem. Na dodatek nadchodzi słon. Wreszcie lwy podnoszą się, wykonują mały spacer leciutkim truchtem, co powoduje ucieczkę innych zwierząt, poczym wracają na swoje pozycje.




  15. #15
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Pewnego ranka wołają nas podekscytowani Włosi z sąsiedniego namiotu, przeżywamy przemarsz miodożerów (rateli), niewielkich ssaków (pół metra bez ogona) na krótkich nóżkach i o ostrych zębach, bardzo żarłoczne, nie wolno ich głaskać ani karmić bo mogą odgryść palec, mimo że wyglądają sympatycznie. Biegną tak szybko że nie zdążam sięgnąć po aparat.

    Innym razem, przy Chudob jesteśmy w trakcie obserwacji kilku kudu przy wodopoju i żyraf śmiesznie zginających przednie nogi aby napić się wody, oraz „tańca” żyrafich samców, okładających się szyjami w walce o samicę o pieknych, czarnych oczach, nie zważając na możliwość złamania sobie szyji, a tu nadchodzi stado słonic z małymi słonikami, razem 25 sztuk. Wchodzą do wody, ochlapują się, obrzucają błotem, popychają, inne zwierzęta uciekają natychmiast.









    Na ścieżkach parku łatwo też dać się zaskoczyć znienacka przez ktorąś z mniejszych antylop, chienę lub samotnego likaona.
    Wracając już o zmroku, wybiegają nam na drogę dwa szakale i spóźniamy się trochę na zamknięcie bramy, wartujący strażnik musi otwierać specjalnie dla nas.

    Na takim tropieniu zwierząt upływają dni w Etoshy, oczywiście im pobyt dłuższy tym więcej szans na spotkanie zwierząt. Mimo dwukrotnego tam pobytu i spędzeniu wielu dni nie udało nam się jednak zobaczyć ani gepardów, ani servala czy karakala.

    Kiedyś wieczorem, dzieci pracowników parku, uczące się w tutejszej szkole zorganizowały wieczór muzyki i tańca. Zagrały bębny, dzieci śpiewały, tańczyły, spektakl trwał długo bo każdy miał swoje solo.

+ Odpowiedz na ten temat
Strona 1 z 3 1 2 3 OstatniOstatni

Tagi dla tego tematu

Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów