+ Odpowiedz na ten temat
Pokaż wyniki od 1 do 12 z 12

Temat: Na europejsko-azjatyckiej wędrówce-prolog

  1. #1
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491

    Na europejsko-azjatyckiej wędrówce-prolog

    W połowie lipca 2010 r. wyruszyliśmy na długą, dwumiesięczną włóczegę samochodowo-namiotową przez południową Europę aż do zachodnich wybrzeży Turcji.
    Pierwsze wyzwanie to zapakować do samochodu, zwykłej cytrynki Xary, cały sprzęt biwakowy, zestaw odzieży górskiej, plażowej i wiele drobiazgów przydatnych w życiu nomadów i to wszystko według zasady, że każda rzecz ma swoje stałe miejsce i łatwo można po nią sięgnąć w razie potrzeby bez wyładowywania całego kufra.



    W niedzielne południe opuściliśmy Paryż „słoneczną autostradą” A6. Od Lyonu, przez Grenoble i dalej, już podziwialiśmy krajobrazy wzdłuż zwykłej drogi krajowej. Nocleg wypadł na trawiastym campingu pod brzozami w Allemont, małym miasteczku do którego dojechaliśmy surowym przełomem rzeki Romanche.
    Alpy powitały nas pejzażem biało-niebiesko-szaro-zielonym zalanym słońcem, droga wiodła przez przełęcz Lautaret - poszarpana linia horyzontu skalistych gór z płatami śniegu, niżej soczysta zieleń łąk, wyżej błękit nieba z lekkimi chmurkami. Robimy ostatnie zakupy francuskich produktów w Briançon i przekraczamy granicę włoską. Zaraz pierwsze:
    - prego, due cappuccini, per favore - w przydrożnym barze.
    Od Turynu wypadało jednak wskoczyć na autostrady, Alessandria, Genova, La Spezia, zatrzymujemy się dopiero na campingu „Pineta” w Viareggio.
    Tradycyjnie, jadąc tranzytem przez Italię coś zwiedzamy, tym razem Luccę otoczoną rozległymi, potężnymi murami z 11 bastionami i 4 bramami. Spacerujemy po mieście, podziwiamy białą, marmurową, trzynastowieczną fasadę Duomo z 3 szeregami finezyjnych kolumienek i dekoracyjnymi łukami. S.Michele in Foro jest podobny, też z białego marmuru z 4 galeriami kolumienek i wysoką wieżą. Przechadzamy się wśród wielowiekowych kamienic aż na plac centralny podziwiając każdy zakątek.



    S.Michele in Foro



    Ostatnio edytowane przez pixi ; 18-02-2011 o 22:39

  2. #2
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Duomo





    Po południu, omijamy znane nam już Florencję i Arezzo jadąc na camping do Gubbio. Martwimy się o wolne miejsca a zastajemy ciemności, bramę zamknietą, brak żywego ducha w recepcji, na płocie widnieje tylko numer telefonu; okazuje się że możemy wjechać przez pobliską Villa-hotel i rozbić się, formalności uregulujemy rano. Oprócz nas są jeszcze 2 namioty i camper.

    Następnego dnia osiągamy port w Anconie i po dość szybkim zaokrętowaniu na olbrzymim „Cruise Olympia” Minoan Lines, rozkładamy się na zewnętrznym, pokładzie na rufie. Wieczorem robimy pewną sensację wśród przechadzających się pasażerów przygotowując spokojnie sałatkę szopsko-grecką ale z mozzarellą, popijaną czerwonym winem.

  3. #3
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    W czwartek, 22 lipca, schodzimy na ziemię grecką w Igumenicy. Ze spokojnego, peryferyjnego, portowego miasteczka, jakim była na początku lat 80-ych, z którego prowadziła w głąb kraju dziurawa, wąska szosa z licznymi kapliczkami, wyrosło rozległe miasto z nowoczesnymi bankami, sklepami, długim nadbrzeżem, przyjmującym wielkie statki pasażerskie kilka razy dziennie i stale rozbudowywanym na terenach odebranych morzu na wzór holenderskich polderów.

    Już po 12 km robimy przystanek w Platarii, zaraz z łatwością przestawiam się na „grecki styl życia” – wystarczy tawernowy stolik, tradycyjne krzesło wyplatane sznurkiem, popijając „café frappé” czy piwko mogę przez godzinę spoglądać na morze, na kołyszące się w porcie łódki, w przerwach głaszcząc pod stołem ocierającego się o wszystkie nogi kota.
    Potem rozkładamy się na plaży z szeregiem młodych, niskich jeszcze palm a wieczorem przenosimy na parę dni na camping do malowniczej, otoczonej skalistymi wysepkami, pięknie oświetlonej wieczorami, choć bardzo turystycznej Pargi.
    Tu spotyka nas pierwsza burza; gałęzie starych, potężnych oliwek porywisty wiatr przygina do ziemi, wzbija tumany kurzu, grzmoty i błyskawice rozrywają niebo a deszczu spada zaledwie parę kropli, na koniec obserwujemy kilka, kolejnych tęczy.
    Z Pargi można popłynąć niewielką łódką za kilka euro na pobliskie plaże a większym statkiem na niedaleką wyspę Paxos ( 20-25 €/osobę za 4 godz. wycieczkę) oraz na Korfu.







    Ostatnio edytowane przez pixi ; 18-02-2011 o 22:45

  4. #4
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    na kolacje - ryba miecz



    Z Pargi „na skróty” dojeżdżamy do starej drogi Igumenica–Metsowo i wspinamy się po licznych wirażach pod górę na przełęcz pod Kasidiaris podziwiając wspaniałe widoki aby potem dotrzeć do Ioanniny.

    Nasz biwak w drodze do Ioaniny



    w drodze




  5. #5
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Kierujemy się prosto nad jezioro do małego portu (parking strzeżony obok za 3 €/dzień). Stąd można popłynąc w 20 min niewielkim statkiem (za 1,80 €/osobę w jedną stronę) na wyspę Nissaki na Ioannińskim jeziorze, słynną z miejsca śmierci Ali Paszy – Albańczyka, okrutnego wezyra tego regionu. Jest tu wioska rybaków, przystań z ich małymi łódkami, kilka kościółków i klasztorów, w jednym z nich, Św.Pantelejmona zakończył barwne życie potężny Ali Pasza, zabity na rozkaz sułtana z Istambułu w 1822 r.; jest tu malutkie muzeum z pamiątkami tamtej epoki.

    kościół Św.Pantelejmona





    Przy porcie, restauracje prezentują w akwariach ryby, każdy może sobie wybrać swoją i własnoręcznie ją schwytać, przygotowaniem posiłku zajmie się już kucharz.
    W Ioanninie koło portu, na cyplu widać surowe mury fortecy Ali Paszy z meczetem Aslan Paszy, mieszczącym interesujące muzeum (wstep – 4,40 €/osoba), mauzoleum i dalej meczet Fethije, w nim muzeum bizantyjskie. Są też ruiny pałacu, nagrobki muzułmanśkie i armaty z amunicją z tamtej epoki.

    Opuszczamy Ioanninę gdy nadciągają ciężkie, sine chmury. Jedziemy nad jeziorem, na wschód starą, krętą drogą a nie nową autostradą, aby podziwiać piękne widoki na wysokie, pokryte ciemnym lasem góry, niestety zaczynają zasłaniać je mgły i deszczowe chmury. Wkrótce rozpętuje się burza i ulewa, strugi deszczu utrudniają widoczność a ze zboczy zsuwają się na szosę kamienie, robi się ciemno, smutno i zimno. Momentami widać wysokie, długie mosty na równoległej autostradzie i jej bliźniacze wyjazdy i wjazdy do tuneli jak oczy jakiegoś potwora.
    Gdy wjeżdżamy do Metsowa deszcz powoli ustaje i w nagrodę widzimy szeroką, podwójną tęczę. To górskie miasteczko przypomina nasze Zakopane, otoczone jest wysokimi górami, domy z lokalnego kamienia, kryte płytkami z szarego łupka, nowsze, czerwonymi dachówkami, schodzą po stromych zboczach do głębokiej doliny. Mają charakterystyczne, drewniane balkony i szczyty, nawet nowe hotele podtrzymują tę tradycję, są sklepy z pamiątkami, użytkowymi wyrobami z drewna, regionalnymi przysmakami.




  6. #6
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Wieczorem, melodyjny dzwięk dzwonu wzywa długo na wieczorną modlitwę, jest tak donośny, że umarłego postawiłby na nogi, ale tu tylko gromadzi starsze panie wystrojone w ludowe stroje, wyciągnięte zapewne z dna kufra; ciemne pasiaste lub kraciaste, wełniane spódnice, ciemny fartuch z przodu, wełniany kaftan skromnie dekorowany przy szyji i rozcięciach rękawów, czarna chusta ciasno jak czepiec zawiązana wokół głowy.
    Czy za 30 – 50 lat, dzisiejsze młódki pokażą się jeszcze w takim stroju ?
    Zimą, okolice pokrywa śnieg i Metsovo staje się ośrodkiem sportów zimowych.



    Niedaleko utworzono na rzece Aoos wielkie zaporowe jezioro o nieregularnych brzegach pokrytych trawiastymi łąkami lub iglastym lasem. Tu zostajemy na noc, naśladując nielicznych rybaków. Po niedawnej nawałnicy nie ma już śladu, nad nami rozpościera się gwiaździsta kopuła, na którą wtacza się ksieżyc w pełni, oświetlając zimnym światłem dziką, niezamieszkałą okolicę. Robi się bardzo zimno, lodowato i szybko chowamy się do spiworów.
    Jezioro można objechać dookoła, królują tu wysokie limby, dołem pachnące, wielkie poziomki, nie ma żadnych osiedli, spotykamy tylko stada owiec pilnowane przez psy. Pieski często spacerują sobie po szosie, wybór ras olbrzymi; od owczarko-podhalansko podobnych, poprzez boksero i wyżło podobne do zwykłych kundli o bliższym pochodzeniu niemożliwym do odgadnięcia. Wszystkie bardzo poważnie traktują swoją rolę stróża stada i próbują nas rownież do niego zagonić biegnąc długo wzdłuż samochodu i zaciekle ujadając. Opuszczamy piękne jezioro, koło przełęczy Katara na wysokości 1690 m npm trafiamy na małe schronisko a raczej zimowy domek obsługi wyciągu i barek, teraz zamknięty, dalej podziwiamy widok z góry na Metsovo i wspaniałą panoramę gór z kłębiącymi się nad nimi białymi chmurami.






  7. #7
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Żegnamy ten dziki górski pejsaż i udajemy się do innego …, po niedługim czasie przed nami rysują się dziwaczne kształty Meteorów. Naskalne kościoły zwiedzaliśmy w czasie poprzedniego pobytu, teraz chcemy ponownie, spokojnie nacieszyć się ich zewnętrznym widokiem.
    Zachodzimy na chwilę do supermarkietu na małe zakupy i .... już nie możemy wyjść, za szklanymi drzwiami rozszalała się burza, burza gradowa ! Białe lodowe kulki, większe od ziaren dorodnego grochu walą z łoskotem po chodnikach, dachach samochodów, turlają się po asfalcie, popędzane silnym wiatrem, nie widać nawet drugiej strony ulicy. Niesamowite zjawisko, tak rzadkie w Grecji w czasie upalnego lata, zgromadza przy szybach wszystkich klientów i całą obsługę, a kto pilnuje sklepu ?
    Postanawiamy poczekać w Kalampace aż słońce powróci na niebo i osuszy trochę okolicę, zapadamy w kafejce internetowej na głównym placu. Czas leci, burza krąży, deszcz kropi, Meteory są szare i ponure, turyści uciekają. My też z żalem decydujemy się jechać dalej.

    Wąskimi drogami ostatniej kategorii bez drogowskazów, z pomocą mapy i busoli, gps-a nie używamy żeby nie zaprowadził nas na manowce, kierujemy się do Elassony. To duże miasto, daleko od morza i absolutnie nieturystyczne, mimo że jest tu most bizantyjski z XIII w. o jednym, wysokim łuku, sympatyczna trasa spacerowa nad rzeką dość zaniedbana a nad miastem górują zabudowania klasztoru (nie do zwiedzania).





    Naszym celem jest zbliżenie się do Olimpu od zachodniej strony. Z szosy prowadzącej po równinie już widać jego szczyt, grający w „chowanego” z przewalającymi się szarymi chmurami. Od wioski Sparmos wspinamy się wyjątkowo dobrą, znaczoną tyczkami, nową szosą, bardzo mocno meandrujacą po łysym zboczu.




  8. #8
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Schronisko i drewniane domki widać w ostatniej chwili… ale za bramą z zasiekami z drutu kolczastego… tu jest teren wojskowy. Miły pan w garniturku khaki oznajmia, że możemy wstąpić do krainy bogów po wpisaniu się do ziemskiej księgi i pod warunkiem powrotu przed zachodem słońca. W przeciwnym razie zapewne wysłano by na nasze poszukiwanie szybki oddział, niekoniecznie aniołów. Jest już południe, a będąc zwykłymi piechurami bez komandoskiego treningu, rezygnujemy z oferty i nie chcąc niepokoić bogów, zjeżdżamy w dół zbaczając z drogi aby obejrzeć odnowiony i świeżo rozbudowany męski klasztor Moni Sparmou.








  9. #9
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Zatrzymujemy się na popołudniowe piwo w tawernie w Karya z kolorowym godłem o „boskiej” tematyce - z tego miasteczka jeszcze widać szczyt Olimpu.



    Postanawiamy spędzić kilka dni na riwierze olimpijskiej, niedaleko Litochoro. Wybieramy camping « Mytikaz », niewielki, położony dalej od plaży ale zadrzewiony, z obszernymi kwaterami, basenem, tawerną, ma nawet betonowe stoły i ławy, liczne krany, kuchenki, sklep, z miejsca dostajemy 10% zniżki, czyli wypada po 18 € za dobę (2 osoby+namiot+auto). Tu dopada nas burza, to już po raz czwarty w te wakacje, nawet nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu. Do wieczora wody opadają i rozstawiamy namiot, pamiętając o zarezerwowaniu miejsca na ewentualne rozwieszenie osobnego daszku nad „jadalnią” i kuchenką.
    Camping jest spokojny, rodzinny, jedynie wieczorami i rankami mamy wątpliwą przyjemność testowania częstotliwości przejazdu pociągów na linii Ateny-Saloniki i czasem odzywa się pobliska autostrada.
    Pewnego dnia, podczas śniadania, naszą uwagę od kanapek z miodem odwraca nagły szelest na sośnie; to ostra gonitwa, bezpardonowa walka trzech wiewiórek, dwie z nich robią futrzaną kulę toczącą się po ziemi, potem pędzą po drzewach z nastroszonymi ogonami, nagle jedna spada z hukiem na dach naszego auta i wcale nie na cztery łapy. Wygląda to na walkę samców o samiczkę a raczej na wypłoszenie gacha. Podobna gonitwa powtarza się jeszcze parę razy ale już wolniej i pozwala przyjrzeć się tym miłym zwierzątkom o prawie czarnym futerku i białych brzuszkach.

    “Fama” głosi, że na tutejszej plaży można złapać darmowe połączenie internetowe, sprawdzamy, rzeczywiście, pod wieczór przychodzą plażowicze z laptopami, my też zasiadamy na kamykach i łaczymy się z łatwością.

    Po dwóch dniach plażowego leniuchowania postanowiliśmy zaspokoić duchowe potrzeby i wyruszyć do Werginy. I tu zaraz za bramą zaczęły się problemy; najbliższa stacja benzynowa ogłasza brak paliwa, następne podobnie, w Katerini też już nie ma. Dopytujemy się po grecku i powierdzają nam po angielsku: od tygodnia brak aprowizacji w paliwa z powodu strajku kierowców cystern i końca konfliktu nie widać. Mamy pół baku, jedziemy dalej zgodnie z planem i liczymy że zatankujemy dalej od wybrzeża. Jest to jednak wyrok dla turystów wracających dziś z wakacji, mamy ostatni weekend lipca i wielu Bułgarów i Macedończyków zwijało rano swoje namioty i zapełniało kufry.

  10. #10
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Nasze założenia były słuszne, znaleźliśmy benzynę ale niezupełnie tę odpowiednią, tej lepszej już nie było. Noc spędzamy na polanie na zboczu gor, przy drodze do jakiegoś monastyru, pod nogami plącze nam się stale duży żółw, mimo że kilkakrotnie przenosimy go do lasu. W nocy żółw znowu szeleści w trawach, budzi nas i widzę nad sobą gwiazdozbiór Oriona w dziwnej pozycji, jakby płnął po niebie nad naszymi głowami.
    Vergina trochę nas rozczarowała, zwiedzić można tylko kurhan-muzeum z grobowcami, w nim ten najważniejszy - Filipa Macedońskiego, można obejrzeć złote skarby w nich znalezione – bogato dekorowane złote skrzynie, złote korony z tą najpiekniejszą, naśladującą do złudzenia dębowe gałązki z liśćmi i żołędziami (wstęp 8 €/osobę), ale ruiny pałacu z mozaiką są zamknięte ze względu na konserwację.

    W Eginio świetnie trafiamy do kafejki internetowej przy placu z fontanną, zapadamy na czerwonych kanapach, sprawdzamy ostatnie informacje strajkowe. Nad nami krążą bociany, całe stada bocianów, obsiadły większość latarni miejskich, podrywają się do lotu, po chwili przysiadają, przyglądamy się uważniej; to zapewne tegoroczna młodzież bociania trenuje latanie przed odlotem, dopiero teraz dostrzegamy niespotykaną gdzie indziej ilość gniazd na słupach. Kupujemy lokalne wino w zabawnym sklepiku, parę kilo olbrzymich brzoskwiń, bo tu jest region ich produkcji, wokół same sady owocowe.








  11. #11
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Wobec problemów strajkowo-benzynowych decydujemy się opuścić Grecję i wjechać wcześniej do Bułgarii. A w całym kraju widać rezultaty posunięć rządowych w celu załatania dziury budżetowej; przy każdym zakupie dostajemy kwitek z kasy, nawet za zakup jednego pomidora w mikro sklepiku w wiosce zagubionej w górach na końcu szutrowej drogi, w każdej tawernie czy barze dostajemy rachunek nawet za dwa piwa czy kawę, podobnie w stacjach paliwowych i to nawet w tych gdzie można płacić tylko gotówką, a może szczególnie w tych ? Prawie zmuszają nas do wzięcia paragonu, choć wydaje się że niektórzy sprzedawcy jeszcze nie nabrali wprawy w używaniu kas rejestrujących. A patrząc z drugiej strony, nigdy nikt nie pytał nas czy mamy rachunek na zakupiony czy zjadany towar.
    Zjeżdżamy nad morze do Makrygialos aby jeszcze pokąpać się przed górskimi, bułgarskimi wspinaczkami. Camping, znany nam „Agianos” nie jest łatwy do odnalezienia, orientujemy się że podjeżdżamy z innej strony niż dawniej i gubimy się całkiem, trzeba zasięgnąć języka... greckiego. Camping jest na tarasach, częściowo zadrzewiony, sklep, bar, restauracja w hotelu obok, sanitariaty niezłe, tylko zlewy paskudne. Wolnych miejsc nie brak, cena 17,50 € (2 osoby+namiot+auto), to o 2 € taniej jak rok temu ? Mimo że jest ładny basen lubimy tutejszą plażę, część piaskowa dość szeroka, z boku skałki. To na nich można zbierać małże co „uciekają” z morskiej hodowli na beczkach, widocznych w dali. Trafia nam się też mała kałamarnica, która zaraz wylewa mi na ręce cały zapas atramentu i czepia się mocmo długimi przyssawkami – co za pech, aparat fotograficzny został na górze w aucie. Jest za mała aby dostąpić zaszczytu dania obiadowego i gościć w naszym garnku. Wypuszczamy ją na wolność i zadowolamy się małżami.

    Po posiłku, zwijamy się powoli, ponieważ granicę chcemy przekroczyć dopiero w poniedziałek, aby uniknąć weekendowych korków końca wakacji. Omijamy szerokim łukiem autostradowym Saloniki i mimo niezgodności terenu z naszą mapą dojeżdżamy do Kilkis, niezbyt wielkiego miasta, trochę uśpionego w niedzielne popołudnie, co ułatwia nam przejazd, zatrzymujemy się jednak w centrum, skuszeni wielkim „zacharoplastio” oferującym nietypowy wybór lodów domowej produkcji. Tutejszy pejsaż jest trochę przemysłowy, trochę rolniczy, a szczególnie mało ciekawy. Próbujemy dojechać do jeziora Kerkini od południa według mapy, system dróg w terenie nie za bardzo zgadza się z mapą, zasięgamy języka ...greckiego..., tłumaczą nam że droga jest absolutnie nieprzejezdna, że nawet miejscowe 4x4 tędy nie jeżdżą... Radzą nam powrócić na główną szosę i śledzić drogowskazy na Bułgarię, „na drogę” dostajemy 2 butelki bardzo zimnej, prawie mrożonej wody mineralnej, to cenny prezent w tym klimacie.



    Szukamy miejsca na nocleg w granicznych górach Kerkini z „widokiem na jezioro”, czemu nie wykorzystać zalet pejsażu ? Jest droga w las, rzeczka opadająca kaskadami, jakieś tablice o rezerwacie, dojeżdżamy do kościółka Agios Georgios, podziwiamy panoramę. Z dołu, spod dziwnego, okrągłego daszku dobiega mistyczna muzyka, zaciekawieni, schodzimy, starsze panie zapraszają do środka, wchodzimy nieco onieśmieleni, inni goście są przeważnie płci żeńskiej. Znajdujemy się wśród tłumu młodych panienek, tak „przyzwoicie” ubranych, że zastanawiamy się czy to przyszłe zakonnice ? A my .. w szortach i koszulkach bez rękawów... Postanawiam udawać zgranicznego fotografa-reportera, co z moją lustrzanką znanej marki z długim zoomem przychodzi mi jak zwykle dość łatwo, wtedy ubiór nie odwraca uwagi i otoczenie akceptuje „dziwaka”, czuję się jednak trochę nieswojo wśród tych sympatycznych panienek ubranych w przydługie spódnice i bluzeczki z dłuższym rękawem mimo wysokiej temparatury. Okazuje się, że jest to ośrodek wakacyjny z murowanymi sypialniami, sanitariami, świetlicą itp dla religijnych organizacji żeńskich, właśnie odbywa się coroczny zjazd i wszystkie panie i panienki są bardzo podekscytowane mogąc pokazać zagranicznym turystom ich ośrodek.



    Wychodzimy dyskretnie i zjeżdżamy niżej, na teren leśny, przeznaczony na pikniki, są stoły i ławy nad strumykiem, tu zostajemy na nocleg, rozkładamy śpiwory poniżej tarasu restauracji i jej atrakcji, kręcącego się koła wodnego.





    Rankiem, podążamy w stronę granicy i nagle zdajemy sobie sprawę że nasz zapas gazu do kuchenki jest być może niewystarczający. Pocieszamy się, że w Bułgarii gaz będzie może tańszy; potem okazuje się że popełniamy duży błąd bo pojemniki C470 są bardzo trudne do kupienia w Bułgarii i dość drogie.
    W poniedziałek, 2 sierpnia, przekraczamy granicę grecko-bułgarską w Kułacie.

    Następny odcinek jest tu : http://voyageforum.pl/threads/1504-N...ckiej-wędrówce
    Ostatnio edytowane przez pixi ; 20-02-2011 o 23:03

  12. #12
    Moderator Maxitravelek zdzicho alboom II is on a distinguished road Avatar zdzicho alboom II
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    6,803
    Cytat Napisał pixi Zobacz post
    Od wioski Sparmos wspinamy się wyjątkowo dobrą, znaczoną tyczkami, nową szosą, bardzo mocno meandrujacą po łysym zboczu.


    To zdjęcie przypomina mi meandrujące tory elektriczki po pamiętnym halnym i pożarze lasu.
    Nie wiadomo po co są te meandry.
    Jak bez kolców nie ma róży
    Tak bez VF nie ma podróży

+ Odpowiedz na ten temat

Tagi dla tego tematu

Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów