-
Moderator
Maxitravelek
Na europejsko-azjatyckiej wędrówce
Po 10 dniach spędzonych w Grecji, 2 sierpnia 2010, wjechaliśmy do Bułgarii od południa, przez Kułatę.
Szerokie, nowoczesne przejście graniczne, samochodów mało, właściwie pustki, elegancki duty free shop z dużym asortymentem odzieżowo-obuwniczym. Nas interesują „używki” z pierwszej sali – papierosy i alkohol. Na kontroli celnej pani mundurowej nie podoba się nasza przednia, trochę nadwyrężona tablica rejestracyjna, następuje krótka narada celników, po dokładnych oględzinach pozwalają jechać.
Tak zatem bezboleśnie zmieniamy kraj, alfabet i język. Czas wykupić winietkę, w małej budce pan ma tylko „siedmice” – tygodniówki za euro, bardzo drogie, nam potrzeba na około 3 tygodnie a więc najlepiej miesięczną, pan nam wciska 4 siedmice za holendarną sumę. To czyste ździerstwo, ryzykujemy jazdę dalej. Droga nie jest już tak szeroka ani tak nowoczesna, poboczy właściwie brak. Poszukujemy winietki w Sandanskim, poczta zamknięta, dlaczego ?, brak informacji, na stacji benzynowej nie sprzedają, w Strumjani podobnie. Dostajemy ją dopiero w nowej stacji „Eko” w Kresnej, za 25 leva a nie euro, jak życzył sobie pan z granicznego kiosku.
Błagojewgrad, stosunkowo duże miasto, zaplanowaliśmy zrobić w nim zakupy. Ze skrzyżowania z fontanną o wyraźnie socjalistycznej architekturze, wjeżdżamy w system małych, wąskich uliczek i mamy wrażenie że ciągle krążymy po przedmieściach. Na rzadkie tablice „centar” nie można liczyć, zabudowa raz niższa, raz wyższa, wszędzie małe ogrodki z daszkami z pnącej winorośli, pod nimi stół i ławeczki, nawet nad bocznymi uliczkami, a my szukamy eleganckich ulic z bankami i wielkiej księgarni. Wreszcie pytamy taksówkarza, niestety myli się o 45° wskazując zjazd z ronda. W końcu znajdujemy bank, księgarnię, nie znajdujemy pożądanych map. Potem jakoś trafiamy do supermarkietu Kauffland po zaopatrzenie na przetrwanie pobytu w górach.
Dalej „przeciskamy się” wąską szosą między Riłą a Pirinem aż za Bansko na polanę Banderica. Rozbijamy namiot na drugiej, trawiastej platformie ponad restauracją, wykorzystując solidny stół i ławy. Obiadokolację jemy w restauracji na tarasie. Wieczorem okropnie gryzą komary, w nocy robi się bardzo zimno i wilgoć zrasza namiot zewnątrz i wewnątrz, taka jest cena noclegu w górach, na wysokości 1800 m, nie licząc 2 leva od osoby za noc, ale to już drobiazg.
wodna lodówka restauracji na Bandericy
-
Moderator
Maxitravelek
Rano słońce grzeje tak mocno, że do śniadania stawiamy plażowy parasol nad stołem. Na parkingu przy hiży Wihren jest już komplet aut, trzeba sobie znaleźć z trudem miejsce na wąsiutkim poboczu między skałkami nieco niżej.
Dla aklimatyzacji robimy dziś krótką wycieczkę do Banderickich Jezior, zaczynamy żółtym i niebieskim szlakiem, towarzyszące nam rodziny z dziećmi, nawet kilkuletnimi, szybko „wymiękkają”.
Dochodzimy do Żabieszko Ezero, tu nadchodzą chmury pędzone silnym wiatrem, obsiadają Wihren. Nazwa jeziora jest absolutnie adekwatna, pełno w nim czarnych kijanek i są już małe żabki, jeszcze z ogonkami. Hmmm..., trochę za małe na „smażone żabie udka”... Podchodzimy jeszcze dalej aby zobaczyć Dałgoto Ezero i schodzimy do Rybno Ezero. Tu są małe rybki..., przy brzegu grupa Bułgarów w różnym wieku biesiaduje, pije, śpiewa a panie próbują tańczyć ludowy taniec, czy to skutek rakiji ?
Ostatnio edytowane przez pixi ; 20-02-2011 o 17:04
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
4 sierpnia od rana świeci słońce, nasi sąsiedzi, dwójka studentów bułgarskich też wybierają się na Wihren. Parkujemy przed schroniskiem i wchodzimy na czerwony szlak, w górze widzimy sąsiadów, niedługo potem gubimy szlak na kamiennym usypisku, oni też, właśnie cofają się kawałek, potem znajdują jakąś ścieżkę i wołają że jest dobrze. Zawierzamy im rozumując, że znaleźli szlak, ścieżka wspina się pionowo i powoli zanika, to napewno nie tędy droga. Wycofujemy się do ostatniego, widzianego znaku na kamieniu.
Nasi towarzysze rozdzielają się, jeden robi jak my a drugi postanawia iść wyżej „na skróty”. Idziemy sobie niespiesznie, ciągle pod górę, ostro pod górę, nieco powyżej za separacją czerwonego szlaku, mijają nas zbiegający z góry sportowcy, może to oni wytyczają te czasy przejść zawsze trochę za krótkie w porównaniu z realiami podejścia.
Wychodzimy na trawiasty, prawie płaski teren ze strumykiem, nad nami łysa, białoszara skała Wihrenu, jeszcze wejście na grań, skręt w prawo, trawiaste siodło i już tylko te ostatnie 300 metrów przewyższenia, ścieżką meandrująca prosto do góry. Niektórzy już schodzą, mija nas niewysoki, nieźle otyły krajowiec, mówi że dla niego to bardzo trudna droga bo ma ciężki bagaż i pokazuje na wydatny brzuch, pytam – zagorka ? - i wszyscy śmiejemy się.
Po około 4 godz osiągnęliśmy szczyt Vihrenu 2914 m npm ! Nasi młodzi towarzysze dopiero co weszli, ten co szedł na skróty, kwituje:
– myślałem że znam góry, teraz wiem, że zaledwie zaczynam je poznawać.
Pozostawiam bez komentarza !
-
Moderator
Maxitravelek
Widoki z Vihrenu
Na posiłek spożywamy tradycyjnie puszkę mielonki. Słoneczko nas opuszcza, ledwie zdążam zrobić kilka zdjęć panoramy, od zachodu zbiera się wyraźny, potężniejący wał szarych chmur, który nie wróży nic dobrego w górach. Schodzimy, my na południe, tę samą drogą oni przeciwnie. Po chwili spada coś mokrego, ptaszek sika ? trzy ptaszki ? – to sypnął bardzo drobniutki grad, sygnał do pospiesznego zejścia, mimo że niżej trawiasta łąka pławi się jeszcze w słońcu.
Zejście nie jest zbyt przyjemne, za każdym krokiem trzeba dokładnie wybierać miejsce między kamieniami na postawienie stopy. Zaczyna padać deszcz, coraz większy, coraz gęściejszy, zakładamy nieprzemakalne kurtki, ścieżka zamienia się w błotniste kałuże, zabrakło nam najwyżej 15 min do suchego dojścia do schroniska.
Zjeżdzamy na Bandericę i wpadamy do namiotu w strugach deszczu, pioruny walą dość blisko, robi się mało przyjemnie a burza krąży i wcale nie spieszy się z odejściem. Czekamy aż się wyleje a z nudy gotuję kawę, na szczęście mamy duży przedsionek w namiocie. Dopiero po zmroku deszcz ustał, kolację zjadamy w restauracji, gdzie zastajemy naszych, jedzących i suszących się towarzyszy.
-
Moderator
Maxitravelek
W nocy i rano deszcz pada jeszcze kilkakrotnie, niebo zachmurzone, góry zniknęły, w południe dojadamy resztki z restauracyjnej wieczerzy. Potem zjeżdżamy do Banska, na stację kolejową słynnej kolejki wąskotorowej, ciągle wozi pasażerów, choć wagony już nie takie... Wagon i dwie stare, parowe lokomotywy stoją na bocznicy, kiedyś ciągnęły wagoniki parami bo góry są tu strome, przejazd do Pazardzika trwał cały prawie dzień.
A niebo stale w chmurach, decydujemy się jutro jechać w Rodopy.
spacer po Bansku
więcej o Bansku tu : http://voyageforum.pl/threads/9-Na-b...aleko-od-morza
Ostatnio edytowane przez pixi ; 20-02-2011 o 13:55
-
Moderator
Maxitravelek
-
-
Moderator
Maxitravelek
Po kilkunastu km, przez Leszczen i Górno Drjanowo, w których architektura domostw już zapowiada lokalny styl, osiągamy Kowaczewicę. Szosa jest znośna w lesie ale w wioskach asfalt, nigdy nie odnawiany, został zmielony na okruszyny kołami samochodów, trudno przejechać, czy minąć się z traktorem. Nagrodą jest spacer po wsi, pełno tu starych solidnych domów z tzn. epoki „przebudzenia narodowego”, z początku XX w. Mają murowany parter, drewniane, wystające piętra, dach kryty płytkami szarego łupka, rozsiadły się przy krętych, spadzistych uliczkach z brukami z miejscowych kamieni. Niektóre są świeżo odnowione, inne opuszczone, popadają w ruinę. To tu nakręcono bułgarskie filmy historyczne.
Zatrzymujemy się na piwo i kawę w „Białej Kaszcie” hotelu-restauracji wysoko na zboczu, skąd mamy rozległy widok na Kowaczewicę i na Rodopy.
-
Moderator
Maxitravelek
Wracamy na drogę do Dospatu, w okolicy Dabnicy są liczne stragany przydrożne, sprzedają jarzyny, głównie ogórki w olbrzymich worach po 10 kg.
Ten region był pod panowaniem tureckim od XV w. do 1912 r. do dziś zamieszkały jest w większości przez muzułmanów, przede wszystkim pomaków (potomków miejscowej ludności, która przyjęła islam od najeźdźcy w XVII w.), dlatego w każdym miasteczku czy wiosce pobłyskuje w słońcu kopuła meczetu i szczyt minaretu, często w trakcie budowy lub renowacji. W wioskach, kobiety noszą jeszcze te szerokie, wzorzyste, bufiaste pantalony i długi kaftan, przy obowiązkowej chuście na głowie.
W Dospacie szukamy bezskutecznie campingu, zaznaczonego na mapie i zachwalanego w internecie, pytamy nawet w barze, gdzie gości policja. Odpowiedź pana inspektora jest zaskakująca:
- Campingu, takiego jakie macie na zachodzie nie ma. Jest „swoboden” camping po drugiej stronie jeziora. Zaprowadzimy was.
Jedziemy przez miasto, eskortowani przez policyjny radiowóz, momentami na sygnale, potem przez las na polanę z namiotami. Policjanci pokazują miejsce, latrynę, tłumaczą gdzie są krany z wodą, potem rozmawiają z mieszkańcami. Zastanawiam się, czy przedstawiają nas jako wyjątkowych VIP-ów, czy podejrzanych włóczęgów, których lepiej mieć na oku ? Zaprzyjaźniamy się z sąsiadami z długim kajakiem, emerytowany wilk morski, kapitan z Sofii z małomówną żoną. Wieczorami urzeka nas jego gra na organkach, część piosenek i pieśni wojennych, powojennych nawet znamy.
-
Moderator
Maxitravelek
Nad Dospadzkim jeziorem robimy sobie postój na kilka dni, zwiedzamy okolicę.
Dospad
Najpierw jedziemy przez Satowczę do Dolen, podziwiając stary, rzymski, łukowaty most na Bystrycy. Wzdłuż szosy w wielu miejscach są punkty sprzedaży kamienia budowlanego i łupka na dachy. Leżą równo poukładane w sześciany na paletach, obwinięte plastikiem, szare, zielonkawe, różowawe, żółtawe, zależnie od kamieniołomu, na drzewie tabliczka z kulfoniasto wypisanym numerem telefonu. Obok często klęczy kilku mężczyzn kruszących młotami większe kamienie.
-
Moderator
Maxitravelek
-
-
Moderator
Maxitravelek
Ryzykujemy objazd jeziora, droga mało asfaltowa szybko przechodzi w kamienistą z kałużami po niedawnym deszczu, są płytkie ale coraz większe i coraz ich więcej. Brzeg jeziora robi się bardziej spadzisty i zalesiony ale wszędzie tam, gdzie teren pozwala, stoją namioty, czasem przyczepy lub małe domki dziwacznie sklecone. Przy szosie są liczne ujęcia lodowatej, źrodlanej wody, krany, czasem pod daszkiem i ze stolikiem i ławami.
Droga staje się okropna, miejscami trzeba kijem sondować głebokość kałuż, potem wjeżdżamy na marny kawałek asfaltu, już widać przeciwny brzeg jeziora z licznymi wysepkami przy wsi Sarnica a przed nami majestatycznie, niespiesznie kroczy stado krów. Ten pejsaż wygląda bardzo malarsko w zachodzących promieniach słońca. Powracamy drugim, wyższym brzegiem asfaltową szosą z licznymi łatami. Ujęcia wody są rzadsze, brzeg stromy ale tu też ludzie biwakują.
Cały objazd zajął nam 2 godz choć długość wąskiego jeziora wynosi niewiele ponad 20 km.
-
Moderator
Maxitravelek
Usiłujemy dostać się do Diabelskiego Mostu, najpierw, 8 km na zach od Dospatu, przed skrętem na Zmeicę, podziwiamy wubrzuszony most rzymski z nowszą drewnianą balustradą. Takich mostów w Rodopach jest wiele, gdyż tędy przebiegały liczne odgałęzienia traktu Via Militaris prowadzacego nad Dunaj.
W Borino skręcamy na Czałę, po lewej mijamy ozdobne, z białego marmuru wejście na cmentarz muzułmański, są stare i nowe, bogatsze nagrobki.
Dalej stare zabudowania fabryki metalurgicznej, sądząc po postumence – dwa pionowe słupy z kołem zębatym, nieczynnej od 20 lat o czym informuje nas zza szlabanu, strażnik pilnujący ciągle pustych budynków.
Ostatnio edytowane przez pixi ; 20-02-2011 o 17:10
Uprawnienia
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
Zasady na forum