-
Moderator
Maxitravelek
Pierwsze kroki po Albanii
Albania korciła mnie od dawna a szczególnie odkąd „radio Tirana” przestało nadawać...
Przy każdym wyjeździe do Grecji wzrok mój padał na północno-zachodni kraniec mapy greckiej, gdzie w niewielkiej odległości od Igumenicy widniał Butrint, zaznaczony symbolem obiektu zabytkowego. Nie trafiały do mnie sprzeciwy towarzysza podróży w stylu: wybij to sobie z głowy, zapomnij o Butrincie, pewnie nic tam nie zostało, nigdy nie pojadę do Albanii samochodem bo mi go ukradną ...
Kiedyś spotkaliśmy w Grecji robotnika rolnego, „Albanosa”, niegolony, z obfitą czupryną, kilkudniowy zarost nadawał ostrym rysom jego twarzy groźny wygląd ale oczy patrzyły łagodnie, nawet nieśmiało. Towarzyszący mu Grek wyraził się o nim bardzo pozytywnie, sam Albanos niewiele mówił bo słabo znał grecki.
Wreszcie, po internetowym i książkowym rozeznaniu dojrzeliśmy do albańskiego wyjazdu w sierpniu 2007 r.
Wystartowaliśmy z Igumenicy drogą na Ioaninę, spodziewając się wkrótce zobaczyć wielką tablicę w stylu „Albania przejście graniczne Konispol”. Nic takiego, nawet na skrzyżowaniu za miastem, gdzie z mapy wypadało jechać w lewo; jedynie drogowskaz do greckiego Mavromati potwierdził nam dobry wybór drogi. Dalej, przy braku drogowskazów, zaczynamy mieć wątpliwości czy nie dojedziemy jedynie do najbardziej północnej greckiej wioski na mierzeji. W Sagiada zasięgamy języka u gospodyń plotkujących na poboczu – to właściwa droga, niebawem jest zakręt w prawo i dojeżdżamy do olbrzymiego parkingu z dużym budynkiem, dokładnie tak jak pokazał google earth.
Przejście prawie puste, szybka odprawa grecka, przejazd petlą szosy wyżej do posterunku albańskiego; dwa budyneczki, po lewej i po prawej, żadnej tablicy, stajemy posłusznie w kolejce po lewej, gdzie kłębi się kilkunastoosobowy tłumek.
Następuje długie wypełnianie formularzy z kopiami przez kalkę na podstawie paszportów podawanych przez maleńkie okienko panom mundurowym w środku. Opłata graniczna dzisiaj wynosi 10 € od osoby, podobno różnie bywa w różne dni. Potem jest kontrola celna po prawej, tu idzie już szybciej, miła, młoda pani mowi po francusku i po włosku, życzy przyjemnej podróży.
Zaraz za szlabanem kończy się asfalt a zaczyna droga gruntowa, żeby nie powiedzieć bezdroże. Malutki bar – kiosk i już widać na wzgórzu pierwsze bunkry. Rozwidlenie, drogowskazów brak, wypada zabawić się w trapera zwierzyny, wybieramy drogę z wiekszą ilością śladów kół aby dojechać do Czilfik. Przydają się inernetowe wydruki bo oficjalna mapa jest mało dokładna. Z gór spoglądają na nas kopulaste bunkry, po lewej widać dymy pożaru na łysym zboczu.
Dalej jest nawet kawałek starego asfalu, kilka przepastnych rozległych dziur wypelnionych wodą, wreszcie most mocno już wiekowy choć jeszcze nie zabytek, w okolicy widać domostwa ludzkie dość skromnie i biedne.
Ostatni odcinek drogi prowadzi nad kanałem irygacyjnym, dostrzegamy sylwetkę trójkątnego niskiego, masywnego, potureckiego fortu, obok jest prom do przeprawy przez kanał Vivari. Prom to wielkie słowo na okreslenie małej platformy na pływakach ze starych metalowych beczek-puszek pokrytej byle jak kawałkami desek a ciągniętej linami napędzanymi ropnym silnikiem. Opłata po 1 € od auta, pojemność na 6 aut lub 1 autobus. Po kilku minutach jesteśmy na cyplu pod murami wymarzonego Butrintu.
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
Dalej szosa wiedzie przez rezerwat przyrodniczy, mijamy Ksamil i pokonujemy górzysty, wąski przesmyk między morzem a laguną Butrint aż do kurortu Saranda.
Szosa to chyba zbyt wielkie słowo na określenie tego krótkiego, zaledwie 20 km kawałka drogi bez poboczy, ze szczątkami asfaltu sprzed kilkudziesięciu lat, pamietającej wizytę Nikity Chruszczowa w Butrincie.
Kilka nowych, marmurowych pomników – nagrobków uczepionych na brzegach przypomina o niebezpieczeństwie i zachęca do używania klaksonu w newralgicznych punktach. Z trudem mija nas kilka aut, mercedesów, oczywiście, i jakaś stareńka ciężarówka. Nie ma sposobu aby zatrzymać się dla kilku fotografii, a zdjęć przez szybę auta nie uznaję bo zniekształca kolory i zakłamuje perspektywę.
Na przełęczy owianej szalejącym wiatrem pijamy pomnik narodowych bohaterów poległych w walkach i zaraz wjeżdżamy do Sarandy.
Miasto jest wielkim placem budowy, wszędzie sterczą szkielety nowych, wielopiętrowych konstrukcji, walają się śmieci. W centrum sklepy, kilka restauracji, banki z dystrybutorami na karty kredytowe, kiosk ze wszystkim, na wzór dawnych „kiosków Ruchu”, na ulicach pustki, dziś jest sobota.
Rzucamy okiem na nadmorski deptak, tu nowoczesność jeszcze nie dotarła. Ogólnie miasto nam się nie podoba, nie zostajemy na planowany nocleg i ryzykujemy jazdę dalej. Bez drogowskazów niełatwo wyjechać, używamy busoli, okazuje się że droga prowadzi pod górę najpierw na południe i dopiero na szczycie jest skrzyżowanie skąd skręcamy na północ w stronę Vlore.
Droga jest kręta, wąska z językiem nowego asfaltu, trudne mijanki bo Albańczycy jeżdżą jakby byli sami. Na dodatek po drodze plączą się krowy, kozy a nawet wypasiona (na śmieciach ?) świnia. Przebudowa tej drogi z poszerzeniem jest zaplanowana na 2010 r.
Docieramy do Łukowe, malutkie miasteczko, zbliża się wieczor i tu szukamy noclegu. Omijamy „VIP palace Hotel”, pytamy w mniejszym piętrowym domu z barkiem na dole koło stacji benzynowej. Jeszcze nie wiemy że tablica „dhoma me qira” oznacza „pokoje do wynajęcia” ale coś przeczuwamy.
Pytamy, ale ani starsza pani ani pan nie rozumieją inaczej niż po albańsku, pokazuję więc na migi że chcemy spać, rozumieją od razu, pokazują że zawołają przez komorkę kogoś, kto może się z nami rozmówić. Przychodzi z rodziną pani, która spędziła wiele lat w USA i rozmowa toczy się po angielsku, wypytujemy o..., o wszystko, potem zapraszają na spacer po miasteczku, z duma pokazują miejscowy sklepik gdzie można kupić wiele artykułów codziennej potrzeby, żywność, owoce, kończymy na kawie w barze obok. Kolacje jemy w „naszym” hotelu, przygotowano nam olbrzymią sałatkę grecką, gotowaną wołowinę z ryżem i górę prawdziwych frytek, jest też lokalne wino. Nie obyło się bez wyłączenia prądu na pół godziny (świeczki mieli w pogotowiu), w 2007 r. to się jeszcze zdarza, normalka.
-
Moderator
Maxitravelek
Jedziemy dalej na północ, mijamy Borsh, są tu bar, hotel, stragan z jarzynami i owocami, rzucają się w oczy dorodne figi, potem Queparo.
Zbliżamy się do Porto Palermo, zatoka z cyplem, na nim XVIII – wieczna twierdza Ali Paszy, wezyra tego regionu, który rywalizował z Istambułem i przypłacił to życiem. Wejście po 100 L, przewodnikiem jest właściciel pobliskiej restauracji, oprowadza nas po włosku. Twierdza ma plan trójkąta z narożnymi wieżami, obszernym dziedzińcem na górze z wieżyczką do obserwacji.
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
Zjeżdżamy przez szeroką dolinę w stronę wybrzeża do nadmorskiej miejscowości o starożytnej nazwie Orikum, teraz zwanej Orik. To tu i na pobliskiej wyspie Sazan była baza wojskowa naprzeciw kapitalistycznej Italii – do dziś straszy smutne, siatkowe ogrodzenie i strzeżona brama do portu wojskowego, kryjącego 4 zardzewiałe łodzie podwodne.
Zaczynamy od plaży i kąpieli, potem spacer pomiędzy starymi domkami dla letników z zapleśniałymi ścianami i opadającymi tynkami, szukamy sklepiku. Jest całkiem nieźle zaopatrzony a nam potrzebne jest tylko mydło. A wokół już wychodzą z ziemi nowe domy.
Kto powiedział że nie można budować domu od dachu ?
Powracamy przez Llogarę do Porto Palermo, zapada zmrok i z dala widać posuwające się czerwone języki ognia, palą się rzadkie drzewa i agawy na zboczu. Wcinamy świeże dorady z frytkami, popijamy winem, gdy zmienia się kierunek wiatru i pożar przybliża się. Gospodarz z pomocą rodziny podpala agawy za domem aby zdusić pożar przeciwogniem ale wszyscy jesteśmy gotowi do ewakuacji. Udaje się, o północy ogień poszedł dalej. Na pomoc strażaków nie ma co liczyć, po kilku godzinach przyjechał tylko powiatowy policjant zobaczyć co się dzieje a może sprawdzić, czy jeszcze żyjemy.
Na noc rozkładamy się na tarasie restauracji.
-
Moderator
Maxitravelek
Rano budzi nas kogut, pieje jak skrzypiące drzwi i jeszcze atakuje nasze łydki gdy podchodzimy do samochodu. Śniadanko, kąpiel i powrót do Sarandy, teraz pojedziemy na wschód do Gjirokastra. Po około 10 km jest wioska Mezopotami, za cmentarzem (w remoncie ?) chowa się bizantyjski kościół, ceglany, ozdobiony na obsydzie marmurowymi reliefami z dziwnymi stworami.
Po 30 km od Sarandy, w lesie, koło sztucznego jeziorka i tamy, droga ze szlabanem prowadzi do "pomnika przyrody"- wywierzyska Siri i Kater (Niebieskie Oko) o modrym kolorze przejrzystej wody. Wjazd płatny; 50 L od osoby i 100 L za samochód, dalej znajduje się restauracja nadwieszona nad górską rzeką i kilka domków kampingowych. Dawne „dacze” reżimowych „grubych ryb” ?, dzisiaj miejsce pikników dla pospólstwa.
-
Moderator
Maxitravelek
Siri i Kater (Niebieskie Oko)
Jeszcze podjazd główną szosą pod górę i otwiera się przed nami obszerna dolina rzeki Drino. Podążamy nią na północ do Gjirokaster.
Wjazd do starszej części miasta, plac, potem skrzyżowanie kilku starych uliczek, niewysokie domy połączone są niewyobrażalną plataniną przewodów elektrycznych. Tu dawniej był bazar, serce tureckiego miasta.
Przy jednej z ulic w stronę twierdzy jest zarodek biura informacji turystycznej; sympatyczna Amerykanka uczy Albańczyków jak przyciągać turystów rzetelną informacją, dostajemy plan miasta, opis hoteli, wszystko jeszcze w surowych wydrukch na białych arkuszach A4.
Najtańszy ale i polecany hotel „Cajupi” mieści się w wielkim pokomunistycznym budynku przy wjeździe; przyjemne przyjęcie, recepcjonista mówi po angielsku, 2-osobowy pokój z łazienką, klimatyzacją kosztuje 2000 L. Obszerne hole, w nich meble „z epoki”, tamtej epoki, szeroka klatka schodowa, po kątach przysiadła tamta atmosfera, ostatnie piętro zamknięte, wyraźnie dach przecieka. Na kolację idziemy do najsympatyczniejszej, choć nie najdroższej restauracji miasta. Jemy na tarasie wśród donic z krzewami, serwują nawet niezłe wina.
Nie omija nas krótka przerwa w dostawie prądu. Porządna kolacja z aperitifem, przystawką, winem, deserem i kawą za 2620 L na dwie osoby. (2007 r.)
Rano na śniadanie wcinamy cieplutki berek z serem i pędzmy zwiedzać. Nad miastem góruje widoczna z daleka twierdza z wysokimi murami, 5 wieżami i 3 bramami, została wybudowana w XVIII w. aby strzec doliny rzeki Drino. Ali Pasza ją rozbudował i powiększył w kierunku południowym w pocz. XIX w. i wyposażył w akwedukt długości 10 km, który doprowadzał wodę do podziemnych cystern. Pod twierdzą jest przejście - tunel do innej części miasta.
Czy tu krowy znają znaki drogowe ?
-
Moderator
Maxitravelek
-
Maxitravelek
Maxitravelek
Pixi,czytając i oglądając Twoją relację przypomina się moja trasa i wspomniena.
Też tam byłem autem w 2007r. tyle że w czerwcu.
To samo dzikie improwizowane przejście graniczne na południe od Butrinti,trasa Saranda-Himare-Dhermi,Gjirokaster,źródło Niebieskie Oko...
Pewnie będzie jeszcze Berat...
Czy korzystałeś z przewodnika o Albanii Tibora Dienesa?
-
Moderator
Maxitravelek
Witaj, Grzesku, mam nadzieje ze ten prom na Vivari jeszcze istnieje.
W Beracie bylismy dopiero nastepnym roku, pisze o tym w "Azymut Albania".
Korzystalismy z przewodnika Bezdrozy (marny na Albanie) i moich informacji uzbieranych gdzie sie dalo.
-
Minitravelek
uwielbiam te wasze fotki z podróży - mogłabym je oglądać godzinami :)
Co do Albanii - wydaje mi się mało atrakcyjna, może ze względu na niezbyt zróżnicowany krajobraz
Tagi dla tego tematu
Uprawnienia
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
Zasady na forum