I ruszyli my.
Ojciec ganiał matkę, ale w końcu ruszyliśmy rano... no prawie rano.... na Słowację.
Podróż bez problemów... bo to samochód...
ino...
tylko zamiast do Słowacji... wjechaliśmy do Czech.
Pomyłka?
Nie... rzadkie okazy szlachetnych Bernardów ponoć rosną tylko w Czechach... skąd z parku krajobrazowego Tesco tata zabrał sztuk trzydzieści....
Dalej już tylko Słowacja...
i witamy w Terchovej!
Ogólnie to taka miejscowość u stóp Malej Fatry skąd pochodzi Janosik.
Tak tak... jak starzy teraz wierzą w tego Janosika
to i ja za parę lat będę musiał wierzyć w Mikołaja...
Pensjonat... o którym wujek Internet niesłusznie powiedział, że miejsc nie ma.
Oczywiście Internetom wierzyć nie można, nie dość, że miejsca były to po znajomości w dodatku taniej. Rada: nie rezerwować przez net, na miejscu zawsze będzie coś wolnego, tańszego i o wyższym standardzie!
Potem tata pojechał po wujka Wojtka i ciocię Dorotę... i tak zaczęli przybywać inni duzi dorośli.