+ Odpowiedz na ten temat
Strona 3 z 6 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 31 do 45 z 78

Temat: Wędkarstwo, rekreacja , przygoda, natura

  1. #31
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Majówka na Mazurach

    Pierwszy maja to dla wielu początek sezonu wędkarskiego. Rozpoczyna się okres doskonałych brań większości gatunków ryb naszej bogatej ichtiofauny. Na przynętę wędkową biorą dobrze zarówno ryby spokojnego żeru, jak i drapieżne. Chociaż niektóre gatunki ryb odbywają w tym czasie swoje gody i z tego powodu nie powinno się ich łowić, to jednak wiele jest już po bądź przed tarłem, więc jest w czym wybierać.
    Początek sezonu proponuję rozpocząć na: jeziorkach, starorzeczach, stawach i małych rzekach. Doskonałymi łowiskami w tym okresie będą niewielkie jeziora typu linowo-szczupakowego. Są to zbiorniki zwykle kilkumetrowej głębokości, o dnie mulistym, rzadziej piaszczystym, silnie zarośnięte roślinnością zanurzoną i wynurzoną. W wodach tego typu szczupaki z reguły biorą dobrze już od początku maja. Szczególnie interesującymi i rybnymi jeziorami są te, przez które przepływają rzeki lub tylko niewielkie cieki, co umożliwia migrację ryb między poszczególnymi akwenami na dogodne tarliska i odpowiednie żerowiska.
    Od kilku lat, w małym gronie przyjaciół, rozpoczynam sezon szczupakowy na jeziorach mazurskich. Najlepsze wyniki uzyskujemy na płytkich jeziorkach, które często ciekiem lub przesmykiem łączą się z większymi, dość głębokimi jeziorami. Wędkujemy przeważnie z łodzi, którą na łowisko holujemy na przyczepie za samochodem. Na wypożyczenie łodzi na małych akwenach nie ma co liczyć. Każda nasza pierwszomajowa eskapada kończy się złowieniem kilku średniej wielkości szczupaków, czasem o masie kilku kilogramów.
    Gdy zdecydujecie się w majowy długi weekend łowić na podobnych łowiskach, sukces będzie murowany. Łowisk takich na Mazurach Południowych jest sporo, choćby w Zakładzie Rybackim Szczytno (Janowo) – PZW Okręg Mazowiecki, czy Kampanii Mazurskiej Pasym Sp. z o.o. lub Gospodarstwie Rybackim Szwaderki. W samym tylko Gospodarstwie Janowo znajdziecie co najmniej kilkanaście jezior tego typu. Są to: Frączek, staw Kobylocha, Głęboczek, Jasne, Konik, Lemańskie, Łaźnica Machnacz, Małszewko, Natać, Skoneczne, Średnie i Janówek. Na ww. akwenach oraz na pozostałych większych jeziorach gospodarstwa, takich jak Sasek Wielki i Mały, Wałpusz, Grom i Małszewskie, członkowie Okręgu Mazowieckiego PZW mogą wędkować na podstawie składki okręgowej. Opisy wszystkich tych jezior zamieszczaliśmy w ostatnich latach w „WW”.

    Jezioro Krzywek
    Tym razem przedstawię opis znakomitego i niezwykle rybnego jeziora Krzywek koło miejscowości Jęcznik.
    Powierzchnia lustra wody wynosi 12 ha, maksymalna głębokość – 9 m, średnia – 2,7 m. Rybacki typ jeziora – linowo-szczupakowy. Zbiornik znajduje się (tak jak większość wymienionych
    w artykule jezior) w powiecie szczycieńskim. Leży po lewej stronie drogi nr 53, wiodącej ze Szczytna do Olsztyna, i oddalony jest od Szczytna około 8 km. Jezioro jest hydrologicznie zamknięte. Kształt akwenu jest mocno wydłużony z dużą zatoką w części południowej, wybiegającą w kierunku zachodnim. Usytuowanie jeziora w stosunku do stron świata: oś podłużna z północy na południe. Obrzeża jeziora od strony wschodniej są wysokie i miejscami strome, niższe są tylko w części północnej. Pozostałe obrzeża są również dość wysokie, obniżając się łagodnie ku brzegom. Otoczenie akwenu stanowią pola uprawne i łąki.
    Ławica przybrzeżna jeziora jest dość stroma, piaszczysto-mulista. Jedynie przy wschodnim i południowym brzegu jest przeważnie piaszczysta o łagodnym stoku. W tej części jeziora, przy wschodnim brzegu, rozciąga się niewielka plaża. Dno zbiornika jest mulisto-piaszczyste, płytsze partie dna porośnięte są roślinnością zanurzoną. Brzegi porasta pasmo oczeretów złożone przeważnie z trzciny, rzadziej z innej roślinności wynurzonej. Płytsze partie porośnięte są roślinnością o liściach pływających – grążelami. Woda w zbiorniku jest średnio przezroczysta, w upalne lata mogą okresowo występować zakwity roślinności. Najgłębsze miejsca w jeziorze znajdują się w środkowej części południowej zatoki.
    Wędkować można tu z brzegu i łodzi. Z brzegu – z kilku prowizorycznych kładek i plaży. Nieliczne łodzie można tylko wypożyczyć od obecnego dzierżawcy.
    Ichtiofauna zbiornika jest bardzo bogata. Łowi się tu na wędki spławikowe i gruntowe z koszyczkiem zanętowym dorodne leszcze, płocie, liny, karpie, karasie i inne gatunki ryb białych.
    Drapieżniki w zbiorniku są reprezentowane przez szczupaka, okonia i sandacza. Dominującym gatunkiem wśród drapieżników jest jednak szczupak, który bierze dobrze na początku sezonu i jesienią. Trafiają się niekiedy szczupaki „dwucyfrowe” oraz rekordowe garbusy.



    Zdziwicie się pewnie, jak na tak niewielkim akwenie mogą trafiać się takie olbrzymie ryby. Sprawa jest prosta. Przez ostatnie dekady dzierżawcą jeziora był rolnik z Gromu. Odławiał on ryby głównie na własne potrzeby sprzętem stawnym. Niewodu nie używał, nie chcąc rujnować dna i roślinności dennej. Wędkować prawie nikomu nie pozwalał. Mnie wyjątkowo zezwolił kilka razy spinningować i to tylko z brzegu. Udało mi się wówczas złowić kilka grubych szczupaków i 2 rekordowe okonie. Stosowałem na przynętę średnie woblery imitujące płoć i gumy – żaby na główkach jigowych. Kilka lat temu dawny gospodarz zrezygnował z dzierżawy. Nowy przetarg w roku 2010 wygrali wędkarze ze Szczytna, Jarosław i Piotr Perzanowscy, właściciele dużego sklepu zoologiczno-wędkarskiego w Szczytnie. Dzierżawa jeziora nie mogła trafić w lepsze ręce. Bracia Perzanowscy przeznaczyli jezioro tylko na cele rekreacyjno-wędkarskie. Jest ono systematycznie zarybiane narybkiem szczupaka, lina i sandacza, co ujęte jest nawet w umowie dzierżawnej. Zezwolenia na wędkowanie są limitowane. Można nabyć je w sklepie „Ochotka Szczytno” (ul. Odrodzenia 18, 12-100 Szczytno, filia: ul. Polska 45, tel. (89) 624-09-87 , kom. 606-210--536). Wędkowanie odbywa się zgodnie z zasadami RAPR. Ograniczenia: nie wolno zabierać z łowiska wyrośniętych karpi i amurów. Nie należy stosować nadmiernej ilości zanęt, aby nie zanieczyszczać wody.

    Marian Paruzel
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  2. #32
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Ślęza we Wrocławiu

    Wiosna w pełni. Wiemy już, jaki smak ma wiosenny wiatr, wiemy, jaką cudowną energię może mieć wiosenny deszcz. Wiosna jest tą porą roku, która pozwala sprawdzić stan naszych wędkarskich akumulatorów, które
    po długiej i mroźnej zimie znacznie straciły na swej mocy…




    Wiosenne wędkowanie jest dla mnie taką chwilą, gdy muszę sprężyć się sam w sobie i, sięgając w najgłębsze arkany swej wędkarskiej wiedzy, wykazać się wszystkim tym, co może decydować o wędkarskim sukcesie lub o zupełnej porażce. Moim zdaniem to właśnie w maju szczegóły są najważniejsze. Z własnego doświadczenia wiem, że majowe wyprawy, zazwyczaj niedługie, mobilizują mnie do dbania o wszelkie, zgoła nieistotne, szczegóły. Moje wędkowanie jest delikatne, wyrafinowane, finezyjne. Nawet dobór łowiska zostaje dokonany z pełnym uwzględnieniem wszelkich czynników. Dziś chciałbym przedstawić jedno z takich łowisk, idealne na majową eskapadę. Będzie to miejski odcinek rzeki Ślęzy wraz z jej ujściem do Odry, od mostu przy ulicy Pilczyckiej do samego połączenia z Odrą. Nie jest to odcinek długi. Ten, który może nas wędkarsko interesować, może mieć około dwóch tysięcy metrów.
    Rzeka Ślęza bierze swój początek na Przedgórzu Sudeckim, pośród Wzgórz Niemczańsko-Strzelińskich. Jest lewobrzeżnym dopływem Odry, a jej całkowita długość wynosi 78,6 km. Ślęza przepływa przez Nizinę Śląską, opływając od wschodu Masyw Ślęży. Wpływa do Odry na 262 km jej biegu, powyżej sławnego osiedla Kozanów. Rzeka na większości swej długości została poddana regulacji. Po powodzi w 1997 roku otrzymała nowe wały oraz została spięta licznymi, nowymi mostami.
    Ślęza jest rzeką czystą, zasobną w ryby, a na dodatek mamy do niej doskonały dostęp. Praktycznie nie występuje problem z parkowaniem, a nawet dojazd komunikacją miejską nie jest trudny. W zależności od pory roku – w przypadku Ślęzy – mamy do czynienia z diametralnie różną rzeką. Zazwyczaj niesie wodę czystą, o dosyć bystrym nurcie i w miarę stałym przepływie. Jednak rzeka pokazała swoje groźne oblicze już kilkakrotnie. W zeszłym roku cofka z Odry do Ślęzy zalała część osiedla Kozanów oraz okoliczne parki i działki rekreacyjne.
    Szerokość Ślęzy na odcinku miejskim nie przekracza dwunastu metrów. Głębokość średnia wynosi półtora metra przy normalnym stanie wody. Zazwyczaj jednak stan jest wyższy i wtedy głębokość wynosi około dwóch metrów.
    Specyfiką rzek płynących w miastach jest to, że często zmieniają kierunek, meandrują, tworząc bardzo ciekawe wędkarsko stanowiska. Tymi godnymi uwagi miejscami są zazwyczaj zakola i okolice mostów, starych zabudowań hydrotechnicznych oraz dopływów mniejszych cieków. W takich miejscach głębokość przekracza zdecydowanie dwa metry.
    Opisywany odcinek jest najbardziej różnorodnym fragmentem rzeki na całym jej miejskim biegu. Wyjątkowo ciekawym miejscem jest fragment Ślęzy znajdujący się około 400 m od mostu przy ulicy Pilczyckiej (przez miejscowych wędkarzy zwany „starą przepompownią”). Nurt tu zwalnia, rozmywa się, tworząc coś w rodzaju płani. Głębokość jest zmienna, a rosnące nad brzegami wiekowe dęby dają cień i schronienie dla ryb.
    Idąc dalej w kierunku ujścia, możemy wędkować wzdłuż polderów zalewowych, które dają nam możliwość wypoczynku w pełnej ciszy i spokoju. Ostatnim, także bardzo ciekawym wędkarsko miejscem jest samo ujście Ślęzy do Odry. Ślęza tworzy tu minideltę. Ujście jest opasane dwiema długimi, kamiennymi opaskami, które daleko wcinają się w koryto Odry. Praktycznie do samego połączenia dojechać możemy z obu stron. Dojazd samochodem do ujścia znajduje się w dzielnicy Maślice, tuż przy pętli autobusowej przy Domu Opieki Społecznej. Do samej wody dojedziemy asfaltową drogą.
    Na jakie trofea możemy liczyć w wodach Ślęzy? Bardzo licznie występuje: płoć, krąp, jaź, kleń i świnka. Często możemy trafić na szczupaka i okonia, a o czystości wody niech świadczy fakt, że słyszy się o złowionych lipieniach oraz jelcach.
    Jednak dla mnie maj to okres połowu płoci i leszczy. Metody stosowane najczęściej to bardzo lekki picker, delikatny spławik i zestaw pełny. Do pełnego zestawu wędka sześciometrowa zdecydowanie wystarczy, a do połowu gruntowych płoci i leszczy wystarczy pickerek o delikatnej szczytówce do 40 g wyrzutu. Moją metodą numer jeden jest jednak wędka z pełnym zestawem. Nie widzę potrzeby stosowania amortyzatorów. Żyłka główna oscyluje w przedziale od 0,16 do 0,18. Grubszych nie ma potrzeby stosować. Niektórym takie średnice żyłek i tak mogą wydawać się nienaturalnie grube. Jednak podczas holu dużego leszcza lub większej świnki docenimy walory „zapasu mocy”. W pełnych zestawach stosuję trzy podstawowe rodzaje spławików. Wspólną ich cechą jest bardzo cieniutka antenka. Zauważyłem, że im mniejsza średnica antenki, tym spławik jest mniej podatny na napór nurtu, a czułość wskazywania brań znacznie wzrasta.
    Drugą metodą jest bardzo delikatny picker. Na zdjęciu widać, jakiej wielkości koszyki stosuję w trakcie majowych łowów. Nie mają one dociążenia, rurka antysplątaniowa jest bardzo krótka, a cechą wspólną z zestawami spławikowymi są bardzo długie przypony. Nawet półmetrowe! Zestawy gruntowe zarzucam zawsze z nurtem, w pobliżu środka koryta. Szczytówki bardzo cienkie i czułe. Niestety, taka budowa zestawu będzie wiązała się z dużą liczbą „fałszywych brań”. Wszyscy wiemy, że wiosenna woda często niesie ze sobą wiele zanieczyszczeń. Takie są uroki wiosennego, rzecznego wędkowania.
    Ważną rzeczą podczas łowów w Ślęzy jest zanęta. Musi być świeża i „ukierunkowana” na dany gatunek. Do połowu leszczy i płoci z gruntu używam zanęty w głównej mierze skomponowanej z kukurydzy. Dosmaczam ją zazwyczaj melasą i dodaję pieczywa fluo. Do połowu świnek, jazi i kleni stosuję zanęty o smaku owocowym (truskawka, tutti frutti, magiczny owoc). Zauważyłem także, że często, przy czystej wodzie, lepiej sprawdzają się zanęty ciemne, które tak bardzo nie kontrastują z kolorem dna. Do nich zazwyczaj dodaję wiórki kokosowe, aby zanęta lepiej pracowała. Szczerze radzę ograniczyć stosowanie dodatków przynętowych zwierzęcych w zanęcie. Potrafią ściągnąć w pole nęcenia malutkie osobniki, które mogą stać się utrapieniem podczas wędkowania.




    Przynętą uniwersalną są pinki i kukurydza. Bardzo dobre wyniki osiąga się także na pęczak, pszenicę i różne ciasta. Słyszałem także o dobrych wynikach na gotowane konopie i płatki owsiane.
    Wędkowanie w obrębie dużych miast ma jeszcze jedną zaletę. Możemy spotkać osoby, szczególnie w majowy dzień, które doskonale rozumieją naszą pasję i z wielką chęcią będą towarzyszyły nam w ciszy w akcie wiosennej integracji z naturą.
    Z wiosennym, wędkarskim pozdrowieniem!
    Piotr Kondratowicz
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  3. #33
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Szczupak w zielsku

    Kiedy w czerwcu wędkarze pojawili się nad wodą, aby złowić szczupaka, spotkała ich niemiła niespodzianka. Na łowisku, w którym na początku sezonu skutecznie łowiło się zarówno na spinning, jak i na żywca, teraz roślinność zanurzona wyrosła tak wysoko, że praktycznie uniemożliwiła wędkowanie.
    Wprawdzie spinningiści próbowali kusić drapieżniki powierzchniowymi woblerami (tzw. popperami), ale amatorzy innych metod ich łowienia byli praktycznie bezradni. Czy aby na pewno?
    Ponieważ rośliny nie wszędzie jednakowo porastają zbiornik, istnieje metoda, która pozwala skutecznie łowić szczupaki. Jest nią łowienie na martwą rybkę.




    Wprawdzie zdecydowana większość wędkarzy niechętnie patrzy na tę technikę, ale powód niechęci jest zawsze ten sam – nigdy jej nie próbowali.
    Na wstępie kilka słów o zachowaniach szczupaków w czerwcu. Po miłosnych szaleństwach i intensywnym żerowaniu w maju, najedzone drapieżniki stają się leniwe i wygodne. Nie uganiają się już za pokarmem. Wolą zaszyć się w bezpiecznej ostoi gęstych zarośli, w okolicy jakiegoś „oczka”, i czekać, aż pod sam pysk podpłynie stado wyrośniętego narybku, nieznającego jeszcze zagrożeń środowiska wodnego. Bez wysiłku szczupak może sobie napełnić brzuch. I właśnie w takie „oczko” należy podać mu martwą rybkę. Jeśli nawet nie traficie dokładnie, nie martwcie się. Drapieżnik do niej na pewno trafi, gdy zgłodnieje. Przewaga martwej rybki nad żywcem polega na tym, że żywiec natychmiast po zarzuceniu zaczepi się o łodygi roślin, a przynęta w takiej formie jest podejrzanym kąskiem. Moim zdaniem łowienie tą metodą najbardziej skuteczne jest w słoneczne, ciepłe dni, gdy szczupaki polują pod powierzchnią.


    Zestaw i metody zbrojenia
    Ponieważ łowić będziemy wśród roślinności, musimy użyć mocnej wędki o wyrzucie minimum 80 g i dużych przelotkach (co jakiś czas, po kilku siłowych holach, warto sprawdzić jakość ich wewnętrznych pierścieni). Świetnie nadają się do tego celu mocne karpiówki odporne na duże przeciążenia. Ja łowię na Albion Carp Kongera długości 3,6 m i bardzo go sobie chwalę. Zdecydowanie polecam na kołowrotku (dobrej klasy) ciemną plecionkę o wytrzymałości minimum 15 kg. Z zasady jestem przeciwnikiem plecionki, ale w tej metodzie plecionka dobrze sobie radzi wśród zielska, które tnie jak kosa. Rzadko też się plącze, bo z zasady rozciągnięta jest na roślinności wynurzonej. Ułatwia też skuteczne zacięcie nawet z dużej odległości. Dobrze jest plecionkę natłuścić sprayem do linek muchowych, żeby pływała po powierzchni i nie opadała w roślinność. Łowię na zestaw spławikowy. Stosuję spławiki przelotowe osiowo lub łączone z plecionką jednopunktowo za pomocą krętlika z agrafką. Tego typu spławiki są odporne na zaczepy. Ich ruch po żyłce ogranicza stoper gumowy.
    Przy tej metodzie zawsze ustawiam grunt trzykrotnie większy od głębokości łowiska. To nic, że niedociążony spławik będzie leżał na powierzchni wody. Jego zadaniem jest pokazanie, że przynętą zainteresował się szczupak. Gdy zacznie znikać pod powierzchnią wody, natychmiast zacinam. Robię to także ze względów selekcyjnych. Zakładam rybki minimum 15-centymetrowe. Jeśli taką przynętę zaatakuje szczupak i przepłynie z nią kilka metrów do momentu zacięcia, powinien ją mieć całą w paszczy. Skoro się nie zaciął, na sto procent był niewymiarowy!
    Martwą rybkę uzbrajam jedną kotwiczką na dwa sposoby. Pierwszy, gdy chcę, aby przynęta leżała na roślinności. Najpierw przeprowadzam przypon metalowy przez pyszczek, wyprowadzając go przez skrzela na zewnątrz i dopiero wtedy doczepiam do agrafki mocną kotwiczkę wielkości 4, 6 lub 8, w zależności od charakteru łowiska i użytej rybki. Jeden z grotów trójramiennej kotwiczki wbijam w tułów rybki, przebijam pęcherz pławny.
    Sposób drugi, gdy chcę, żeby przynęta skierowana była pyszczkiem ku powierzchni ponad roślinnością: nie przebijam pęcherza pławnego, przypon dowiązuję gumką do ogona rybki, kotwiczkę wbijam na wysokości płetwy grzbietowej. Aby zwiększyć pływalność przynęty, często do pyszczka wkładam kawałek styropianu lub pianki. Stosuję przypon półmetrowej długości. Z krótszych zrezygnowałem, gdyż zdarzało się, że szczupak podczas ataku trafiał zębami w plecionkę.
    Gdy łowię do 30 m od brzegu, obciążenie dodane do zestawu jest bardzo małe. Z zasady jest to mała ołowiana oliwka blokowana stoperem, której zadaniem jest wolne opuszczenie rybki na dno. Na płytkich łowiskach często z niej rezygnuję, bo wystarczy przebicie pęcherza pławnego, aby rybka naturalnie się zanurzyła. Gdy łowię niedaleko od brzegu lub łódki, głównym obciążeniem jest sama przynęta. Natomiast gdy potrzebuję zarzucić zestaw daleko lub chcę obłowić okolice podwodnej przeszkody (np. zatopionego drzewa), używam ciężarka kotwicznego na bocznym przyponie. Taki paternoster. Leżącą na roślinności rybkę należy od czasu do czasu delikatnie poruszyć przez lekkie szarpnięcie wędką. Często się zdarza, że po jej poruszeniu następuje natychmiastowy atak szczupaka.




    Martwa rybka inaczej
    Lubię też łowić szczupaki na martwą rybkę w chłodniejsze, wietrzne dni, gdy szczupaki żerują w trochę głębszych łowiskach, nad łanami roślinności zanurzonej. Uważam, że wędkowanie tą metodą jest dużo skuteczniejsze od spinningu, gdy ryby kiepsko żerują. Jednak przy tej metodzie wskazana jest łódka, która pozwoli wygodnie obłowić większy fragment łowiska. Muszę przyznać, że zdecydowanie wolę używać martwej rybki z przyczyn etycznych. Męczenie ryb przez wbijanie im kotwiczki w ciało zupełnie nie podoba mi się już teraz.
    Gdy wiatr dmucha w plecy na spławik możemy łowić nawet do 100 m od brzegu! W zestawie wędkowym zmieniam plecionkę na żyłkę 0,28–0,30 mm, zakładam przypon metalowy do 8 kg wytrzymałości. Powyżej przyponu na żyłce głównej zakładam jednopunktowe obciążenie dociążające spławik. Opiera się ono na stoperze gumowym. Rybkę przynętową zaczepiam zawsze za grzbiet. Zestaw zarzucam z wiatrem i otwieram kabłąk (bardzo dobry jest, gdy mocniej dmucha, wolny bieg kołowrotka), aby spławik dryfował swobodnie pod wpływem wiatru. Przynęta przemieszcza się powoli nad roślinnością lekko poruszana przez fale. Od razu rzuca się atrakcyjnie w oczy wszystkim czatującym w pobliżu szczupakom. Jako przynęty używam rybek mrożonych. Są one prawie tak skuteczne, jak świeżo złowione. Problem w tym, że nie zawsze można coś drobnego złowić (ale zawsze warto spróbować to zrobić).
    Moment zbrojenia przynęty jest bardzo istotny. Najlepiej robić to wtedy, gdy jest ona jeszcze częściowo zmrożona. Trzyma się dobrze kotwiczki, co umożliwia wykonanie nawet dalekich wyrzutów. Gdy przynęta zrobi się zbyt miękka, można ją dodatkowo dowiązać do kotwiczki nitką lub gumką lateksową (tzw. recepturką). Uważajcie, aby zbytnio nie uszkodzić łusek rybki. Zawsze nacinam skrzela, bo nawet minimalna ilość smużącej w wodzie krwi dodatkowo prowokuje szczupaki do ataku. Do transportu przynęty używam izotermicznych termosów do lodów. Mają wygodny, szeroki otwór, co ułatwia wkładanie i wyjmowanie rybek. Moja rada to spakowanie rybek w zamrażarce w taki sposób, aby można je było łatwo rozdzielić. Na łowisku wyjmujemy na raz tylko jedną.


    Tekst i zdjęcia
    Piotr Berger
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  4. #34
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Sandacz dla początkujących

    Kiedy jako młody chłopak (łza się w oku kręci…) czytałem w wędkarskich podręcznikach rozdziały poświęcone polowaniu na sandacza, utkwiły mi w pamięci dwa „dogmaty”: jest to ryba nie do złowienia, a jeśli już, to wyłącznie w rzece. Potem z rozdziawioną buzią oglądałem zdjęcia potworów ze śląskich zbiorników zaporowych, nadsyłane do „WW”.
    Po kolejnych kilku latach złowiłem swojego pierwszego sandacza – oczywiście w rzece, konkretnie Bugu. I nagle nastąpił wysyp. Dzięki odkryciu kilku zbiorników wód stojących oraz – co chyba ważniejsze – metod łowienia, o których nie miałem dotąd pojęcia.



    Od razu rozczaruję miłośników akwenów naturalnych – niezmienione przez człowieka jeziora są rzecz jasna perełkami przyrody, ale kiepskimi łowiskami sandaczowymi, chyba że poznamy je jak własną kieszeń i będziemy umieli namierzyć każdy uskok dna. Wymaga to jednak czasu, którego większości z nas brakuje.

    Łowisko
    Czy to się nam podoba czy nie – wody stojące będące dobrymi łowiskami sandaczowymi to przede wszystkim dzieła rąk ludzkich: zbiorniki zaporowe i wyrobiska pożwirowe. Rzecz jasna zdobytą tam wiedzę praktyczną jesteśmy w stanie wykorzystać na akwenach naturalnych, ale w tej właśnie kolejności. I tak musimy się pogodzić z faktem, że w „normalnym” jeziorze raczej nie połowimy tak, jak w tym „poprawionym” bądź stworzonym przez człowieka. Smutna prawda, ale prawda.
    Modelowymi łowiskami sandaczy są zbiorniki zaporowe z takimi elementami struktury dna jak stare drogi, budynki bądź ich ruiny, fragmenty lasów i sadów itd. W „zaporówkach” elementem decydującym o sukcesie jest zazwyczaj prawidłowy najazd, czyli ustawienie łodzi i poprowadzenie przynęty po właściwym torze. Nie można sobie pozwolić na najmniejszą niedokładność. Stąd sukcesy odnoszą tylko ci, którzy znają zbiornik jak własną kieszeń (albo nieprawdopodobni farciarze). W wyrobiskach pożwirowych jest łatwiej, gdyż sprawdzają się tam podstawowe reguły obowiązujące przy spinningowaniu, zarówno w doborze sprzętu, jak i szukaniu miejscówek. Będą to wszystkie uskoki dna, górki, okolice stromych brzegów, zwalonych drzew itp.

    Sprzęt
    Zaczynamy od doboru sprzętu. Wędzisko sandaczowe powinno mieć przynajmniej 2,70 metra i być wyposażone w delikatną, najlepiej odróżniającą się barwą szczytówkę. To nie fanaberia – bywają dni, kiedy brania są ledwie wyczuwalne i trzeba bardzo uważnie obserwować końcówkę kija. Co do akcji – osobiście preferuję modele sztywniejsze (ze względu na szybkość i siłę zacięcia), ale jeśli ktoś lepiej się czuje z wędziskiem miękkim – bardzo proszę. Warto jednak pamiętać, że sandacz ma twardy pysk i zacięcie musi być solidne. Spadki ryb podczas holu są wówczas rzadkie. Oczywiście nie bez znaczenia jest rodzaj używanej linki. Nie wymyślę tu niczego nowego poza od lat uznawanym standardem – plecionka fluo. Pozwala na zauważenie delikatnych brań, pozwala na ograniczenie strat w przynętach i zapewnia komfort holowania (nie wolno nam tylko pozwolić na jej poluzowanie). Średnica od 0,12 do 0,16 mm, stosowanie grubszej nie wydaje mi się niczym uzasadnione.
    Kołowrotek klasy 2000–2500, najlepiej z hamulcem walki. Wspomniałem o twardym pysku sandacza – trzeba zaciąć rybę ostro, a dopiero później zmniejszyć napięcie linki. Holowane sandacze nie wykazują tendencji do jakichś nieprawdopodobnych zrywów, ale – zwłaszcza tuż przy łodzi – potrafią nieźle odbić. Warto być na to przygotowanym.



    Przynęty
    Teraz to, co dla wielu spinningistów najważniejsze (chyba słusznie) – przynęty. Sandacz jest rybą, która zrewolucjonizowała rynek sztucznych wabików i sprowokowała wędkarzy do kilku epokowych wręcz wynalazków, na przykład kogutów. Klasyką pozostają jednak przynęty miękkie – twistery i rippery. Prowadzimy je zazwyczaj bardzo powoli, podrywając z dna na kilkanaście – kilkadziesiąt centymetrów i ponownie opuszczając. Ważne, by wabik jak najmocniej wzburzał podłoże, wzniecał chmury piasku (mułu). Sandacze są niezwykle wrażliwe na takie właśnie bodźce i atakują przynęty nawet w okresach kiepskiego żerowania. Bardzo istotnym elementem jest masa główki jigowej. O ile przy polowaniu na szczupaki czy okonie regułą jest stosowanie minimalnych obciążeń wystarczających do sprowadzenia przynęty na pożądaną głębokość, to podczas sandaczowych łowów możemy (i powinniśmy) dobrać obciążenie nieadekwatne do głębokości. Po prostu łowić ciężko. Rzecz jasna bez przesady, ale główki o masie 15–20 g przy głębokości łowiska wynoszącej 2–3 m będą w sam raz.

    Technika
    Wracając do techniki prowadzenia wabika. Gdybym miał ją określić jednym słowem, użyłbym terminu „powoli”. Powoli i z częstymi przerwami, podczas których guma będzie spoczywała nieruchomo na dnie. Z moich doświadczeń wynika, że mniej więcej połowa brań ma miejsce właśnie wtedy, jakby sandacze dostrzegały coś fascynującego w kawałku kolorowego tworzywa.
    Brania są bardzo charakterystyczne i często określane mianem „pstryknięć”. Kiedy sandacze są aktywne, nie sposób przegapić momentu odpowiedniego do zacięcia. Gorzej, kiedy atakują anemicznie. Trzeba uważnie obserwować szczytówkę i linkę, a w pewnym momencie po prostu zaryzykować, zdając się na własne doświadczenie.
    Na zakończenie jeszcze jedna rada dotycząca stosowanych przynęt: warto pamiętać, że sandacz należy do rodziny okoniowatych i podobnie jak jego mniejszy kuzyn bywa niezwykle wybredny przy namierzaniu obiektów ataku. Dlatego warto często zmieniać zarówno typ, jak i kolor wabika. Eksperymentować z techniką jego prezentacji, przede wszystkim szybkością i wysokością podrywania z dna. Prędzej czy później trafimy w gusta sandaczy i będziemy się cieszyć z niepowtarzalnych „pstryknięć” w szczytówkę.
    Paweł Oglęcki
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  5. #35
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Oleśnikowa Dolina

    Możliwość całodobowego wędkowania w łowisku specjalnym to nic nowego. Najlepiej wiedzą o tym karpiarze. Ale co powiecie na nocną zasiadkę z werandy domku, który znajduje się na wyspie? A wokół sumy, sandacze, karpie...



    W ubiegłym sezonie na zestaw zarzucony z werandy wziął sum. Ostry dźwięk sygnalizatora został skwitowany mocnym zacięciem. Szczęśliwiec nie wiedział jednak, co pożarło kulkę proteinową. Zanim zorientował się, że jego przeciwnik ma bujniejsze wąsy niż karp, o mało nie wpadł do wody. Była północ. Ryba szorowała dołem jak czołg i żadna siła nie mogła jej oderwać od dna. Po dwóch godzinach biegania i siłowania się z sumem, który po raz kolejny okrążał niewielką wyspę, wędkarz dał za wygraną. Na komórce wystukał numer do właściciela łowiska, stanowczo prosząc go o pomoc. Rad nierad ten przybył mu na ratunek. Świtało, gdy sum zaczął tracić siły. Już, już prawie go mieli, kiedy sumisko postanowiło jeszcze raz okrążyć wyspę. I właśnie wtedy... najpierw wędka, a potem żyłka nie wytrzymały.

    Gospodarz łowiska, pan Jacek Nowicki, doskonale pamięta tamtą noc i wciąż zastanawia się, czy zarybienie sumem miało jakiś sens. Przed laty, kiedy wpuszczał do największego ze stawów wąsate ryby, nie sądził, że urosną tak szybko. Kilka z nich może mieć ponad 40 kg. Wprawdzie są gratką dla wędkarzy, ale są też pożeraczami linów, karasi i małych karpi.

    Magnesem przyciągającym wędkarzy są nie tylko sumy. Łowisko obfituje w wiele innych, równie atrakcyjnych gatunków ryb. Dużym powodzeniem cieszą się „dwucyfrowe” karpie. Co prawda, okazów na rekord Polski jeszcze nie ma, ale rosną i ważą po 15 kilogramów. Zdeklarowani karpiarze kuszą je na kulki proteinowe, przy okazji holują ładne karasie, amury i liny.



    Mniej wtajemniczeni też sobie radzą. Czasem wystarczy teleskop ze spławikiem i słodką kukurydzą albo picker z rosówką, aby mniej lub bardziej wyrośnięty karp ostro zaszalał na kiju.

    Okrasą niewątpliwie są dorodne klenie i jazie (także złota orfa), a wśród nich sztuki ważące po dwa kilogramy. Niełatwo je przechytrzyć, ale z pewnością stanowią pokusę zarówno dla miłośników spławika, jak i spinningujących wędkarzy. Spinningowanie ma wielu zwolenników, choć nie zawsze znajdzie się miejsce na dalekosiężne przynęty. Po weekendach jest trochę luźniej i wtedy można oddać się tej metodzie do woli. Sztuczna przynęta, np. wobler, obrotówka lub guma, albo zastawiony przy dnie żwawy żywczyk to doskonała propozycja dla żyjących w łowisku sandaczy, okoni i szczupaków. Wśród tych ostatnich są takie okazy, które nie muszą obawiać się sumów. Sandacze też trafiają się dorodne. Największe mają po 4 kg, choć najczęściej łowi się sztuki 1,5-kilogramowe. O grubego okonia jest trudniej, widocznie „pasiaki” czują na sobie oddech większych drapieżników. Są jednak takie dni, że „trzydziestki” biorą jak za dawnych lat w mazurskich jeziorach.



    Stawy w Oleśnikowej Dolinie mają także do zaoferowania liczną populację jesiotra, podobnie jak większość tego typu łowisk. Ciekawostką są natomiast 30-kilogramowe tołpygi, które połamały już niejedną wędkę, oraz mniej liczne 5-kilogramowe pstrągi tęczowe i kilogramowe węgorze. Każdy amator wędki znajdzie tu godny okaz.

    Wśród polskich łowisk komercyjnych, kuszących dziś miłośników wędkowania, Oleśnikowa Dolina urasta do rangi superłowiska, które warto polecić wędkarzom i ich rodzinom nie tylko na letni wypoczynek.



    Informacje

    Łowisko położone jest koło miejscowości Oleśnik, w gminie Błędów (pow. grójecki). Wchodzi w skład Gospodarstwa Agroturystycznego prowadzonego przez Annę i Jacka Nowickich, tel. 603-959-660 .

    Kompleks połączonych ze sobą stawów ma powierzchnię 4,25 ha i zasilany jest wodami rzeki Mogielanki. Głębokość maksymalna wynosi 2,5 m. Woda jest czysta i dobrze natleniona, choć latem pojawiają się zakwity.

    W łowisku występują: amur, jaź, jesiotr, karaś, karp, kleń, leszcz, lin, okoń, płoć, pstrąg tęczowy, sandacz, sum, szczupak, tołpyga, węgorz i wzdręga.

    Łowisko jest czynne przez całą dobę od 1 kwietnia do 30 listopada. Dozwolone metody wędkowania: grunt, spławik, mucha i spinning. Można stosować modele do wywozu przynęt i zanęt.

    Do dyspozycji wędkarzy są pokoje gościnne (2- i 3-osobowe), bar (można zamówić całodzienne wyżywienie), wygodny podświetlany pomost, wiaty z oświetleniem do nocnego wędkowania i parking. Na dużym zbiorniku są dwie wyspy połączone z brzegiem pomostami, a na nich dwa w pełni wyposażone domki (kuchnia, sypialnia, łazienka z prysznicem). Łącznie jest 40 stanowisk wędkarskich, w tym 15 przeznaczonych dla karpiarzy.

    Dojazd: z obwodnicy Grójca (trasa krajowa Warszawa – Kraków) kierujemy się na Końskie i za m. Belsk Duży skręcamy na Błędów, a następnie na Mogielnicę. Po lewej stronie (około 2 km od skrętu naMogielnicę) zobaczymy tablicę kierującą nas wprost na łowisko.

    Regulamin łowiska i aktualne cenniki na stronie internetowej łowiska: http://www.olesnik.pl.
    Andrzej Zieliński
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  6. #36
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Jezioro Lubniewsko

    Dziś chciałbym przedstawić jedno z czerwcowych łowisk, do którego czuję wielki sentyment. Będzie to jezioro Lubniewsko, zwane także Jeziorem Nakońskim.

    Otoczenie zbiornika stanowią wzgórza morenowe, które w wielu miejscach stromo łączą się z taflą jeziora. Wzgórza porastają piękne lasy, których różnorodność może przyprawić o zawrót głowy. Piękne bory sosnowe przechodzą miejscami w lasy bukowe. Jezioro Lubniewsko jest sporym zbiornikiem o powierzchni 240,9 ha. Powierzchnia wysp wynosi pół hektara. Głębokość maksymalna – 15,1 m, głębokość średnia oscyluje w okolicach pięciu metrów. Ze względu na bardzo liczne zatoki, cyple, półwyspy linia brzegowa wynosi aż 15 120 m. Woda mieści się w drugiej klasie czystości. Brzeg zachodni jest bardzo stromy, z trudnym i miejscami niebezpiecznym dojściem do wody. Jeżeli więc chcielibyśmy skorzystać z kąpieli, zarówno tych wodnych, jak i słonecznych, to powinniśmy wybrać brzeg północny lub wschodni. Tam też znajdują się ośrodki wczasowe. Swego rodzaju fenomenem jest przewężenie jeziora w jego środkowej części. Na jeziorze znajduje się kilka wysepek, w tym jedna większa o nazwie „Rybaki”.



    Jezioro Lubniewsko jest zbiornikiem przepływowym. Jego największe dopływy stanowią: potok Glisno, potok Pod Grodziskiem, Struga Świerczkowska, Czerwony Potok. Szeroki odpływ stanowi kanał łączący opisywane jezioro z sąsiednim jeziorem Lubiąż.

    Bardzo interesująca wędkarsko jest morfologia dna jeziora. Na tym akwenie możemy znaleźć praktycznie wszelkie typy dna. Zaczynając od znacznych przegłębień, licznych wypłyceń, a na głazowiskach kończąc. Nad brzegami znajdują się liczne pomosty wędkarskie, które ułatwiają wędkowanie, zwiększając zasięg naszych rzutów i prawdopodobieństwo trafienia na fragmenty dna o mniejszej ilości roślin.

    Jezioro mieści się w typie jezior leszczowo-sandaczowego i faktycznie leszcze oraz sandacze będą naszymi głównymi zdobyczami. Na drugim miejscu będą piękne liny, płocie i krasnopióry.

    Spektrum technik wędkarskich, możliwych do wykorzystania na opisywanym jeziorze, jest dosyć szerokie. Ja z zamiłowania jestem „gruntowcem”. Często też wędkuję metodami spławikowymi. Wybór techniki zwykle jest zdeterminowany budową dna, występowaniem roślinności czy stanem poziomu wody na danym stanowisku.

    Sandacze na jeziorze Lubniewsko żerują zarówno na dywanie roślin, jak i na blatach i kamiennych fragmentach dna. Poławiane są zazwyczaj metodami gruntowymi za pomocą żywca na zestawie z delikatnym obciążeniem (do 20 g), często na elastycznych rurkach antysplątaniowych. Bardzo często stosuje się przypony wolframowe lub kevlarowe. Nie spotkałem się, aby ktokolwiek stosował kotwiczki. Najczęściej są to duże haczyki z oczkiem. Inaczej sprawa wygląda podczas wędkowania na dywanie roślin. Tu stosuje się zestawy z bocznym trokiem. Zestaw kończy się obciążeniem mocowanym za pomocą agrafki i krętlika. Na bocznym troku, mocowanym przelotowo, mocuje się elastyczny przypon z plecionki z dużym hakiem i przynętą. Z założenia przynęta powinna znajdować się wśród roślinności lub tuż nad nią. Jest to metoda skuteczna zarówno na sandacze, jak i na węgorze.

    Przy połowie linów zestawy muszą być finezyjne, ale i bardzo mocne zarazem. Polecam bardzo wytrzymałe plecionki. Na moich zestawach typowo linowych linką główną są właśnie plecionki o średnicy 0,08 mm. Przy wędkowaniu w dywanie roślin – do 0,10 mm.

    Linów szukamy w licznych zatokach, często z grążelami i grzybieniami, oraz w oczkach wśród roślinności dennej.

    Nad opisywany zbiornik przyjeżdżam jednak głównie w celu stoczenia walki z okazałymi gruntowymi leszczami. Moim zdaniem, jest to ryba, która znajduje tu wręcz idealne warunki do rozrodu i rozwoju. Leszcze o masie około 4 kg nie są tu czymś dziwnym, a złowienie kilku takich okazów w trakcie dwu-, trzydniowego pobytu nie jest wyczynem.

    Moje zestawy na gruntowe leszcze są bardzo specyficzne. Łączą w sobie (podobnie jak w połowie linów) finezję z mocą, a dodatkowo cechuje je pewna specyfika. Wyjątkową cechą tych zestawów jest podajnik zanęty (koszyk lub sprężyna) zamocowany centrycznie na bardzo długich rurkach antysplątaniowych. Im dłuższe, tym skuteczniejsze. Chodzi głównie o to, aby podajnik zanęty nie zapadał się w roślinność lub muliste fragmenty dna. Jest jeszcze jeden tajemny sposób nęcenia gruntowych leszczy. Jest skuteczny, jednak wymaga mocniejszych wędzisk. Nie będą tu przesadą wędki o ciężarze wyrzutu do 100 g. Podajnik zanęty stanowi obustronnie otwarty duży koszyk bez obciążenia własnego, który mocowany jest także na bardzo długiej rurce antysplątaniowej, tym razem w sposób boczny. W pojemnik wkładamy porcję zanęty złożonej z suchego pieczywa, gotowanych ziaren zbóż oraz jakiegoś dodatku wabiącego, np. w postaci firmowej zanęty leszczowej. Taki koszyk, wpadając do wody, zostaje szybko opróżniony, a cząstki zanęty równomiernie rozkładają się na dnie i dywanie roślin. A gdzie tu wspomniana finezja? Jej odzwierciedleniem jest bardzo długi, cienki przypon i niewielki haczyk (plecionka na przypon 0,06–0,08 mm, rozmiar haczyka 16–14). Długość przyponu sięga często nawet 60 cm



    ypowymi przynętami na leszcze, gruntowe płocie i często liny są czerwone robaki, kukurydza, ziarna innych zbóż oraz nieco zapomniane przynęty w postaci gotowanego makaronu i kostek ziemniaków. Słyszałem także, że wiele okazów dało się przechytrzyć na jedzenie dla psów oraz pellet o zapachu ryby, kraba itp.

    Pozostałością po niekoniecznie racjonalnym zarybianiu są w zbiorniku ogromne tołpygi, karasie i karpie. Te ostatnie coraz częściej są nęcone i poławiane na kulki proteinowe oraz pellet. Warto, tworząc mieszankę zanętową, pomyśleć nad zastosowaniem mieszanki kulek mini, pelletu oraz dodatku ziaren. Po częściowym rozmyciu takiej porcji zanęty w łowisku tworzy się bardzo bogata strefa zanętowa, którą chętnie odwiedza wiele gatunków ryb. Łowisko jest wprost cudowne! Wędkować można i w dzień, i w nocy, wędki zarzucać i z brzegu, i z wody. Dla każdego coś miłego. Jezioro Lubniewsko jest naprawdę zbiornikiem, nad który wraca się z wielką przyjemnością.



    Informacje

    Użytkownikiem jeziora Lubniewsko jest Okręg PZW w Gorzowie Wielkopolskim.

    Dojazd do jeziora jest łatwy, jego niektóre części wręcz widać z dróg. Na przykład północny skrawek widoczny jest z drogi Lubniewice – Ornatów – Miechów
    – Sulęcin. Wschodnią część jeziora widać
    z drogi relacji Lubniewice – Wędrzyn (droga nr 136).

    Jezioro znajduje się w kompleksie Pojezierza Lubuskiego, a bezpośrednio należy do Pojezierza Łagowskiego.


    Piotr Kondratowicz
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  7. #37
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    III Festiwal Wędkarski - Turniej Trzech Miast (wyd. internetowe)

    14 maja na Jeziorze Kaleńsko pod Czaplinkiem rozegrano zawody spinningowe – III Festiwal Wędkarski – będące pierwszymi w tym roku zawodami Spinningowego Turnieju Trzech Miast
    Na przystani Ośrodka Sportu i Rekreacji w Starym Kaleńsku zameldowało się 106 zawodników (w tym 2 panie). Przy bezwietrznej, słonecznej pogodzie łodzie rozpłynęły się w zatoczki i trzcinowiska Jeziora Kaleńsko. Za wędkarzami podążyły ekipy sędziowskie (zawody rozegrano na żywej rybie).


    W ubiegłym roku Kaleńsko zaskoczyło wszystkich wspaniałymi szczupakami. W tym roku jednak było na nie niestety za wcześnie. Na przybrzeżnych płyciznach żerowała szczupacza młodzież, znacznie odbiegająca od pożądanego wymiaru. Nic dziwnego, że szczupakowe kije uzbrojone w pokaźne gumy szybko zastąpione zostały znacznie delikatniejszymi spinningami z paprochami na bocznych trokach. Zawodnicy nie liczyli na cuda. Przestawili się na tropienie okoniowych stad, choć i w tym przypadku na rewelacyjne efekty nie było co liczyć. Brały głównie ryby o wymiarach mniejszych niż 20 cm, a złowienie 3 – 4 większych „garbusów” stawiało już wędkarza na podium.

    W sumie sklasyfikowano 31 zawodników. Zwyciężył Marian Kuźniak z Koczały (1495 p.) przed Kazimierzem Lipkowskim z Miastka (1440 p.) i Maciejem Hurką z Kalisza Pomorskiego (1220 p.). Największą rybę zawodów – szczupaka o długości 58 cm – złowił Walenty Janczurewicz z Czaplinka (5 miejsce), a największym szczęściarzem okazał się Piotr Milko (także z Czaplinka) – to on wylosował silnik elektryczny ufundowany przez redakcję „WW”.
    Mirosław Ścibisz (Wielki Mistrz Zakonu Spinningowego z 2009 r.) zajął 29 miejsce, a Wiesław Rozenbajger (Wielki Mistrz Zakonu Spinningowego z 2010 r.) uplasował się na 19 pozycji. Różnice pomiędzy zawodnikami są jednak na tyle niewielkie, że na tytuł Wielkiego Mistrza ma szanse praktycznie każdy. Przed nami jeszcze Poligon Wędkarski w Bornym Sulinowie (9 lipiec) oraz Szczecinecki Jesiotr w Szczecinku (17 wrzesień). Zapraszamy!

    Na zakończenie warto dodać, że Festiwal Wędkarski uświetnił swym występem najlepszy aktor wśród wędkarzy i najlepszy wędkarz wśród aktorów – Wiktor Zborowski.





    Marek Kluczek
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  8. #38
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Rekord Polski - Karp 34 Kg

    Pierwszym polskim karpiem o masie ponad 30 kg złowionym i oficjalnie zgłoszonym był lustrzeń z Rybnika. Ważył 30,2 kg – w styczniu 2007 r. złowił go Grzegorz Gajda.

    Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy jeszcze większe okazy z Zalewu Rybnickiego znajdą się w podbierakach wędkarzy. Tak jednak się nie stało, zaś kolejną wodą, o której mówiono, że zasłynie z trzydziestek, był zbiornik Nowaki. Regularnie są tam łowione wielkie karpie, ale do granicy 30 kg, a tym samym do rekordu kraju nieco im brakuje.

    Jesienią ubiegłego roku świat karpiowy obiegła elektryzująca wiadomość o zarybieniu łowiska Jarosławki kilkunastoma wielkimi karpiami. Zbiornik leżący nieopodal Goleniowa był znany łowcom karpi już od kilkunastu lat. Dorobił się dużej populacji sporych karpi, jednak tak wielkie okazy pojawiły się w nim po raz pierwszy. To, że największa z wpuszczonych ryb miała 35 kg, zostało bezdyskusyjnie udokumentowane na zdjęciach i na filmie, zresztą przy wielu świadkach. Pytanie brzmiało jedynie – kiedy ta ryba (ochrzczona Max) po raz pierwszy weźmie na zestaw wędkarski oraz ile straci na wadze w nowym środowisku.

    Żeby ujrzeć Maxiego w podbieraku, trzeba było czekać pół roku. Oto relacja z Jarosławek znanego karpiarza Ryszarda Jarmułowicza, który był świadkiem rekordowego połowu:

    Od 12 maja na łowisku organizowana była III edycja zawodów Meeting JRC & Baits.pl. Wspólnie z kolegami przyjechaliśmy trzy dni wcześniej, aby móc przygotować wszystko do zawodów i oczywiście zmierzyć się z dużymi karpiami, które pływają w tej wodzie. Karpiarzy było sporo, ale większość z nich miała raczej sporadyczne brania. W środkowej części zbiornika rozbiła obozowisko grupa zagranicznych karpiarzy. Przyjechali oni do Jarosławek w sobotę, 7 maja. Wśród tej grupy byli: niemiecki karpiarz Dennis Schäfer oraz jego koledzy z Danii – Lasse Jarl Kondrup, Jonas Helios i Jan Jensen. Są oni przedstawicielami na Danię firm karpiowych CC Moore i LK Baits, więc na Jarosławkach testowali nowe przynęty. Przygotowali szereg różnych zanęt (niektóre z nich nie są jeszcze dostępne w Polsce), za pomocą których zwabili słabo żerujące karpie, a następnie utrzymywali je w zanęcie przez cały czas trwania zasiadki. Łącznie podczas całej zasiadki wrzucili do wody ponad 100 kg różnej zanęty, pelletów i kulek. Dennis z Janem złowili 27 karpi, w tym 6 sztuk powyżej 20 kg. Takiego wyniku w Polsce chyba jeszcze nigdy nikt nie osiągnął. Nie gorsze rezultaty mieli Lasse i Jonas, którzy łącznie złowili ponad 20 karpi, w tym olbrzyma o masie około 25 kg. Przez pierwsze trzy dni Dennis nie miał ani jednego brania, podczas gdy jego partner i koledzy mieli dosłownie branie za braniem. Postanowił więc zmienić taktykę i zmontował swój zestaw z fluorocarbonu Fox Illusion 0,37 mm oraz haczyka Korda Kaptor Kurv Shank nr 4. Na tak przygotowany zestaw założył bałwanka składającego się z tonącej kulki LK Baits Mussel oraz pływającej sztucznej kukurydzy. Przynęty dowiązał bezpośrednio do kółeczka, które swobodnie poruszało się po trzonku haczyka. Tak wykonany zestaw okazał się strzałem w dziesiątkę.

    Od momentu, gdy Dennis zmienił przypon oraz przynętę, odezwały się jego sygnalizatory. Brania miał prawie bez przerwy, a u jego partnera intensywność brań zdecydowanie spadła. Dzień przed końcem zasiadki na zestawie Dennisa następuje branie. Do wędek podbiega Jan (Dennis w tym czasie pił kawę na naszym stanowisku). Zacięcie i jest! Ryba daje się wyciągnąć z zaczepów, w których Dennis centralnie położył zestaw. Karp, pomimo swojej dużej masy, nie sprawia większych kłopotów podczas holu. Na stanowisko dobiega Dennis i kończy hol olbrzymiego karpia. Po wyjęciu ryby z wody szok. Tak dużego karpia jeszcze nigdy nie widzieli. Natychmiast zbiegli się karpiarze z sąsiednich stanowisk.



    Ważenie nie było łatwe, bowiem trudno utrzymać i zważyć tak dużą rybę, nawet w worku przeznaczonym do tego celu. Waga wskazuje równo 34,4 kg. Długość wynosi 110 cm. Ważymy i odliczamy masę worka. Mamy NOWY REKORD POLSKI – karp waży 34 kg. Złowiona ryba ważona była na dwóch różnych wagach – Korda oraz Reuben Heaton. W dniu połowu temperatura wynosiła 18 stopni Celsjusza, ciśnienie – 1018 hektopaskali. Wiał południowy wiatr. Informujemy Dennisa, że właśnie został nowym rekordzistą. Pomagamy mu zgłosić połów rekordowego karpia do „Wiadomości Wędkarskich”. Wypełniamy niemieckiemu koledze formularz zgłoszeniowy, aby formalnościom stało się zadość.



    Na zakończenie dodam, że nowy rekordzista Polski – Dennis Schäfer – z wędkarstwem ma do czynienia od 16 lat, zaś karpie łowi od lat 7. W Polsce był po raz pierwszy i od razu osiągnął taki rezultat! Jego dotychczasowy rekord to lustrzeń 19 kg pochodzący z niewielkiego jeziora w Niemczech.



    Zgodnie z przewidywaniami, Max nieco stracił na wadze, ale to naturalne. Podobne historie zdarzają się w większości przypadków. Teraz jednak, kiedy już przyzwyczaił się do nowego środowiska, powinien zwiększać swoją masę, tym bardziej że tak jak i pozostałe karpie z Jarosławek może liczyć na dobrej jakości darmowy pokarm wrzucany przez karpiarzy. Z drugiej jednak strony, jeżeli będzie mało ostrożny i zbyt często będzie trafiać na haczyk, stres oraz nie zawsze odpowiedni sposób traktowania na brzegu (np. zbyt długie przetrzymywanie w celu zrobienia zdjęć) mogą być powodem nie wzrostu, lecz spadku wagi.

    Przemysław Mroczek
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  9. #39
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Potyczki z sumem

    Sezon się rozpoczął. W lipcowe dnie i noce będziemy wabić wąsatego króla. Czy tym razem damy radę wyholować wymarzony okaz – czas pokaże. W każdym razie nie ma co liczyć na przypadkowe brania, bo choć te zdarzają się wielu wędkarzom, tylko nieliczni fotografują się z dorodną rybą.

    Lipiec od lat prowadzi w rankingu dobrych brań, co potwierdzają zgłoszenia medalowych sumów do „Rekordów na plan”. Na drugim miejscu, ze znaczną stratą, plasuje się sierpień, a o pozostałych dwóch miesiącach sezonu nawet nie warto wspominać. Ze statystyką oczywiście można się nie zgadzać, można też w najbliższych dniach zaplanować parogodzinną zasiadkę, bo skoro innym się udaje, to może i nas dopadnie szczęście...



    Z gruntu

    Suma łowimy głównie na żywca. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż w jego menu, gdy tylko dorośnie, to właśnie ryby są najczęściej przełykanym kąskiem.

    Nasz bohater poluje przede wszystkim na gatunki ławicowe, żyjące stadnie, jak płocie, krąpie i średniej wielkości leszcze. Nie przepuści też portowej uklei, na widok której niejeden kot prycha i odkręca głowę. Inne ryby też chętnie połyka, np. karasie, małe karpie i liny to udokumentowany przysmak suma w łowiskach specjalnych. Zapewne atakuje wszystkie towarzyszące mu gatunki, jeśli tylko zmiarkuje, że ofiarę uda się przełknąć.

    Kilkadziesiąt lat temu fachowcy łowiący dwumetrowej długości olbrzymy twierdzili, że najlepszą przynętą na sumy jest szczupak. Jego specyficzny zapach podobno najmocniej przyciąga wielkie wąsacze. Na żywca stawiali sztuki 40-centymetrowe, bo taki był wtedy wymiar ochronny, i niejednokrotnie mieli sukcesy.

    Statystycznie najwięcej dorodnych wąsaczy łowimy na żywca (karasie, płocie, krąpie, karpie, okonie i duże ukleje), co wskazuje nie tylko na przynętowe preferencje wędkarzy, ale też i sumów. Dobre są także rosówki, a bywa że również pellet, mięso raka, wątroba drobiowa i kule z jętki.

    Metodę gruntową najczęściej stosujemy w rzekach, a żywca zahaczamy za pyszczek, rzadziej za grzbiet. Wydaje się, że tylko pierwszy ze sposobów ma sens, ponieważ pozwala na dalekie zarzucenie przynęty i długo utrzymuje ją przy życiu (ryba ustawia się pyszczkiem do nurtu i może swobodnie oddychać). Wybieramy rybki długości 15–20 cm (ukleja, płoć, krąp lub okoń) i lokujemy je pod przykosą lub w głębokiej rynnie, najlepiej na jej początku – od napływowej strony, tam gdzie są dzienne ostoje sumów.

    Na Hiszpana

    Na spokojniejszej wodzie, za ostrogami lub w klatkach (między ostrogami) możemy zastosować metodę popularną nad hiszpańską rzeką Ebro. Ja nazywam ją metodą „na Hiszpana”. Potrzebne będą: mocny feeder, wbijany w ziemię uchwyt do wędki, kołowrotek z żyłką 0,40–0,50 mm, wytrzymały krętlik (najlepiej morski), trójramienna kotwiczka od 2/0 do 6/0 i szpula z żyłką o średnicy 0,12 mm.

    Po przewleczeniu żyłki głównej przez przelotki odcinamy jej półmetrowy odcinek i wykonujemy z niego przypon połączony krętlikiem (może być trójramienny). Do przyponu przywiązujemy kotwicę i jednym ostrzem zahaczamy żywca u nasady płetwy grzbietowej. Do krętlika wiążemy żyłkę 0,12 mm, odwijamy ze szpuli od 5 do 10 m i przywiązujemy do grubego patyka, który blokujemy między kamieniami przy ostrodze. Żywca delikatnie rzucamy z ręki na wodę dwa, trzy metry od patyka i, odwijając żyłkę główną, schodzimy z ostrogi na brzeg po jej zapływowej stronie. Tam wstawiamy wędkę do stojaka i lekko naprężamy żyłkę (patrz rys. 1).

    Metoda „na Hiszpana” ma przynajmniej kilka zalet. Po pierwsze, umożliwia ustawienie żywca w toni. Po drugie, żywiec może ważyć kilogram, a nawet więcej. Po trzecie, żywiec ma możliwość poruszania się w pionie i na boki, ale nie ukryje się w zakamarkach dna, nie wypłynie na powierzchnię i nie zostanie zepchnięty przez występujące za ostrogą prądy. Uwaga, bardzo ważne przy tej metodzie jest zluzowanie hamulca kołowrotka. Pozostawiamy tylko opór niezbędny do utrzymania ryby na wyznaczonej pozycji!

    Istnieje także odmiana tej metody na wody stojące (np. jezioro, zbiornik zaporowy). Zestaw wzbogacony jest o dużej wyporności spławik, który mocujemy na żyłce głównej bez obciążenia (rys. 2). Wędkę pozostawiamy na brzegu w stojaku z otwartym kabłąkiem kołowrotka i łodzią lub pontonem wywozimy przynętę na wodę. Ustawiamy dowolny grunt, np. metr lub dwa nad dnem, i przywiązujemy żyłkę 0,12 mm do kamienia ważącego minimum 0,5 kg. Trzymając żyłkę w palcach, powoli opuszczamy zestaw do wody. Najpierw kamień, a następnie żywca i spławik. Kładziemy żyłkę na wodzie i, omijając ją łukiem, wracamy do brzegu, naprężamy wędkę i regulujemy opór hamulca. Teraz nasz żywczyk nie podpłynie do brzegu, a spławik nie będzie spychany przez wiatr.

    Gdy sum zatrzaśnie szczęki na naszej przynęcie i ruszy przed siebie, żyłka 0,12 mm, tzw. odciąg, strzeli jak nitka. Ryba nawet tego nie poczuje. Jednak po chwili wędzisko pochyli się na wodę, a z kołowrotka zacznie uciekać żyłka...



    Na kwoka

    Kwok to drewniany przyrząd służący do wabienia sumów (na zdjęciu), który przywędrował do nas z Rosji. Stosowany jest w czasie wędkowania z dryfującej łodzi. Składa się z trzonka (uchwytu) i specjalnie wyprofilowanej główki, przypominającej spód czerpaka łyżki stołowej. Gdy uderzymy główką w wodę, powstanie fala akustyczna imitująca odgłos wydawany przez żerującego wąsacza. Jeżeli umiejętnie to zrobimy, leżące pod łodzią sumy ruszą w górne partie wody, aby sprawdzić, co tak posmakowało jednemu z nich. Oczywiście nic nie zobaczą, i z powrotem zalegną na dnie. Chyba że przygotujemy dla nich jakiś przysmak, np. żywca, rosówkę, wątróbkę lub raka, i ustawimy go w toni dwa albo trzy metry nad dnem.

    Łowienie z kwokiem jest bardzo trudne i wymaga wieloletniej praktyki. Producenci oferują wiele modeli różniących się m.in. wielkością główki, a ten parametr jest decydujący. Im większa główka, tym silniejsza fala akustyczna. Te większe stosujemy na dużych głębokościach, mniejsze oczywiście płycej. Na przykład główka wielkości dużej łyżki stołowej użyta w łowisku o głębokości 4 m zamiast przyciągać, wypłoszy sumy, a nawet nurkujące w pobliżu ptactwo. Doskonale wywabi jednak drapieżniki z 12-metrowego dołka. Poza tym dźwięk kwoka może być zniekształcany przez kadłub naszej łodzi – jednostka drewniana będzie pochłaniała część sygnału, czyli go osłabiała, łódź z laminatu tylko nieznacznie ten sygnał wzmocni, ale już łódź metalowa może go zwielokrotnić. Przy wyborze kwoka trzeba o tym pamiętać.

    I najważniejsza kwestia. Musimy nauczyć się oceniać zachowanie suma na podstawie obrazu wyświetlanego na ekranie echosondy (oczywiście wyłączamy identyfikację ryb), ponieważ każdego dnia wąsate drapieżniki mogą wychodzić za kwokiem na inną głębokość. Jeżeli tego nie rozgryziemy, nasza przynęta często pozostanie niezauważona.



    Na sztuczne przynęty

    Niewielu wędkarzy specjalizuje się w łowieniu sumów na sztuczne przynęty, choć statystycznie są bardzo łowne. Wytrawni łowcy stosują przede wszystkim specjalistyczne pękate woblery, które nurkują na głębokość 4–6 m, a w trollingu jeszcze głębiej. Smarują je substancjami zapachowymi, a swoje łowiska nawet przed kolegami trzymają w tajemnicy. Na sumy polują głównie w dużych nizinnych rzekach i rozległych zbiornikach zaporowych. Dokładnie znają batymetrię dna i potrafią wypatrzyć sumy na ekranie echosondy.

    Takie specjalistyczne woblery dostaniemy tylko w nielicznych sklepach wędkarskich. Produkują je małe, często jednoosobowe firmy. Są bardzo drogie i pojawiają się w ograniczonych ilościach. Szkoda, że wśród markowych wyrobów mamy niewiele dobrych wzorów. Podstawowym mankamentem jest sposób mocowania metalowego uszka (uchwytu woblera). Bywa, że uszko nie jest połączone z uchwytami kotwic, tylko wtopione w język sterowy. Sum z łatwością rozrywa taki wobler, gdyż gruba plecionka jest o wiele mocniejsza niż plastikowy ster.

    Na okazy równie dobre są gumowe imitacje ryb. W tym przypadku nie będziemy mieli problemu z wyborem odpowiednich wzorów. Wszystkie rippery i kopytka mierzące więcej niż 10 cm mogą zainteresować naszego bohatera. Trzeba je tylko obciążyć odpowiednią główką jigową i nauczyć się leniwego prowadzenia.

    Najczęściej używamy główek od 18 do 35 g i dobieramy je do szybkości prądu i głębokości łowiska. Przynętę prowadzoną z nurtem uzbrajamy lżejszą główką niż tę ciągniętą pod prąd. Ale jej ciężar dobieramy także pod względem średnicy stosowanej linki i giętkości szczytówki, aby wyczuwać nierówności dna, gdyż wiele sumowych brań następuje w „opadzie”. Guma powinna się kolebać przy dnie i co jakiś czas równie leniwie unosić na metr lub półtora w toń. Przeciągamy ją przez klasyczne rewiry sumów, czyli w zbiorniku zaporowym przez stare koryto macierzystej rzeki, a w rzece pod przykosami i przez dołki występujące na linii nurtu.

    Branie ogromnego suma z początku może wydawać się niewinne, sandaczowe, ale ryba szybko wyprowadzi nas z błędu. Jeśli trafimy ponaddwumetrową sztukę, nierzadko będziemy zmuszeni stoczyć nawet parogodzinny pojedynek...

    Pamiętajcie, że moc wędkarskiego zestawu zależy od jego najsłabszego ogniwa, a tym ogniwem nieoczekiwanie może okazać się przypon, krętlik, haczyk albo język sterowy woblera.


    Andrzej Zieliński
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  10. #40
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Jeziora Krominek i Jegły

    Na północ od Jeziora Leleskiego, nieopodal Pasymia (ok. 3 km) obok drogi do Grzegrzółek, leżą połączone krótkim ciekiem dwa dość rybne jeziora: Krominek i Jegły.


    Jezioro Krominek

    Dane morfometryczne jeziora: powierzchnia lustra wody – 17,94 ha, głębokość maks. – 6 m, długość maks. – 750 m, szerokość maks. – 250 m, objętość wody w tys. m³ – 598,40, wysokość położenia w m n.p.m. – 139,10. Rybacki typ jeziora – szczupakowe.

    Kształt jeziora owalny, z zatoką wybiegającą z głównego akwenu w kierunku południowo-wschodnim. Oś podłużna przebiega z północnego wschodu na południowy zachód. Jezioro połączone jest ciekiem z jeziorem Jegły. Obrzeża są na przemian strome i płaskie. Od strony północno-zachodniej bardzo wysokie. Otoczenie akwenu stanowią głównie łąki i pola uprawne. Brzegi porastają dość szczelnie drzewa liściaste, przeważnie olchy. Fragmenty brzegów wschodnich są podmokłe.

    Ichtiofauna charakterystyczna dla jeziora linowo-szczupakowego. Dominujące gatunki to: lin, szczupak, płoć, wzdręga, krąp, karaś i wszędobylski okoń.

    W obydwu jeziorach można wędkować z brzegu i z łodzi oraz w zimie spod lodu. Z brzegu najlepiej łowić z prowizorycznych kładek, bowiem brzegi są porośnięte szczelnie pasmem oczeretów, a ławica przybrzeżna jest mulista i grząska. Dno jeziora jest również muliste, a płytsze jego partie porośnięte są roślinnością zanurzoną. W wielu tych miejscach występują grupy grzybieni białych i grążeli żółtych. Charakterystyka zbiornika jest idealna dla rozwoju populacji lina, gdyż ulubionymi miejscami bytowania tego gatunku są właśnie zbiorniki o dnie mulistym, o brzegach zarośniętych szuwarami. W mulistym dnie liny grzebią i ryją, szukając swego ulubionego pokarmu. Są to larwy ochotkowatych, jętek, chruścików oraz ośliczki, rureczniki, małże i kiełże. Niektórzy naukowcy twierdzą, że liny karmią się też samym mułem i różnymi dennymi roślinkami. Uważam jednak, że podstawowym pożywieniem linów jest pokarm zwierzęcy. Dlatego najskuteczniejszymi przynętami na liny są czerwone i białe robaki, rosówki średniej wielkości, larwy muchy plujki, chruścika i jętki. W zbiornikach, gdzie występują raki, dobrą przynętą są szyjki rakowe. Z przynęt roślinnych należy wymienić kukurydzę, gotowany groch i ziemniaki, ale przynęty te są skuteczne jedynie przy dłuższym nęceniu.

    Najlepszą porą połowów linów jest tu koniec wiosny i początek lata, zaś pora dnia – to niezbyt wczesny ranek. Według mnie, najlepsze godziny to okres między 7 a 9 rano. Dobre brania są również wieczorem.

    Liny podczas żerowania zbliżają się do brzegów i pływają wzdłuż pasa szuwarów. Aby je zatrzymać w łowisku, należy je zanęcić. Moim wypróbowanym sposobem jest nęcenie bez zanęty. Zanętą są podpieczone kopytka świńskie umieszczone w siatce obciążonej kamieniami i opuszczane na dno, na lince lub grubej żyłce. Woń wydzielana z przypieczonych kopytek jest tak silna, że wabi na to miejsce zarówno liny, jak i karasie. Spróbujcie sami. Inni wędkarze nęcą liny kulami (najlepiej z torfu) z posiekanymi robakami czerwonymi z domieszką białych robaków. Smuga torfu w wodzie nęci ryby i nie zanieczyszcza środowiska.

    W akwenach o zarośniętych brzegach najwygodniej łowić z łódki. Należy ją zakotwiczyć w odległości około 6 m od granicy roślinności i niezarośniętej wody. Sposób ten ma swoją zaletę, ponieważ zacięty lin na ogół ucieka na wodę, czyli w naszą stronę. Gdy jest głodny i żeruje intensywnie, przestaje być lękliwy i łódki się nie boi. Dobrymi miejscami połowu są również naturalne oczka wodne wśród grążeli lub korytarze między roślinnością.

    Inne ryby spokojnego żeru łowi się w obydwu wymienionych jeziorkach na wędki spławikowe, stosując przynęty zwierzęce i roślinne. Doskonałą, trochę obecnie zapomnianą przynętą są larwy chruścików, tzw. kłódki. Węgorze, trafiające się także w łowisku, łowić należy z gruntu na rosówki i martwe rybki. Szczupaki – główne drapieżniki jeziorek – biorą dobrze już od 1 maja oraz w końcu lata i jesieni. Łowi się je zarówno na żywca (na rybki przynętowe występujące w łowisku), jak i na spinning. Przynęty spinningowe to: woblery (rzadko stosowane przez miejscowych wędkarzy), błystki wahadłowe „Algi” i „Gnomy” oraz przynęty miękkie – twistery i rippery. Prowadzi się je w partiach przybrzeżnych wzdłuż wodorostów. Okonie w ciepłej porze roku biorą dobrze na małe twistery
    w kolorach jaskrawych i białych oraz na małe błystki obrotowe o białych paletkach. Zalecam stosowanie tych przynęt, bo woda w akwenach jest średniej przezroczystości, a w upalne lata dodatkowo zmniejsza się jej przezroczystość z powodu zakwitów roślinności wodnej. W okresie zimy uzyskuje się dobre wyniki w połowach podlodowych okoni i płoci. Okonie biorą dobrze na małe, dość szerokie i płaskie błystki podlodowe, a płocie na mormyszki z ochotką.

    Dojazd: do zachodnich krańców jeziora
    – drogą Pasym
    – Grzegrzółki. Po przejechaniu około 2300 m od rozwidlenia drogi za Pasymiem, na górce, skręcamy w polną drogę w prawo do samego jeziora.



    Zapomniany systemik

    Niektórzy stosują na przynętę specjalnie spreparowane kulki proteinowe, tylko nieco mniejsze od tych, które stosowane są do połowu karpi. Zakładane są one również na zestawie włosowym, lecz prostszym od zestawu karpiowego. Jest on, moim zdaniem, lepszy od zestawu karpiowego. Ma na końcu „włoska” z żyłki grubości zaledwie 0,08 mm wiązany haczyk nr 16, a przeciwległy koniec „włoska” mocuje się do kolanka haka nr 8 wiązanego na żyłce głównej – 0,26 mm. System ten ma m.in. tę zaletę, że przy założeniu całej rosówki mały haczyk jest przez rybę niezauważalny i niewyczuwalny. Można na niego założyć na pętelkę gnojaczki lub kilka małych białych robaczków albo ziarnko kukurydzy, gdzie haczyk jest całkowicie zatopiony. Przynęta na cienkim, wiotkim przyponie jest bez obawy połykana przez lina, a za nią główny hak. Gdy lin poczuje sztywną, grubą żyłkę, zapewne zechce wypluć przynętę. Jest już wtedy za późno, gdyż główny hak tkwi w jego pyszczku. Ten skuteczny i zdradliwy sposób połowu lina został opisany pierwszy raz w „WW” nr 10/1965.


    Jezioro Jegły

    Dane morfometryczne jeziora: powierzchnia lustra wody – 11 ha, głębokość maks. – 6 m, długość maks. 500 m, szerokość maks. – 250 m, objętość wody w tys. m³ – 238,20, wysokość położenia w m n.p.m. – 140,40 m. Rybacki typ jeziora: linowo-szczupakowy.

    Kształt jeziora jest zbliżony do kwadratu. Akwen połączony jest rowem z jez. Krominek oddalonym kilkadziesiąt metrów od niego. Brzegi północne i zachodnie zbiornika są strome, pozostałe płaskie. Wokół jeziora ciągną się łąki i pola uprawne. Ichtiofauna podobna jak w jeziorze Krominek. Dominującymi gatunkami zbiornika są: lin i szczupak. Metody i sposoby łowienia takie same jak w opisie jeziora Krominek.

    Dojazd: szosą Pasym – Grzegrzółki, od rozwidlenia szosy za Pasymiem około 2850 m do zbliżenia z północnym brzegiem jeziora. Przy pojedynczym domu z lewej strony skręcamy w prawo i drogą polną dojeżdżamy do samego jeziora.

    Gospodarzem i dzierżawcą jezior jest Kompania Mazurska Pasym Sp. z o.o., ul. Wypoczynkowa 2, tel. (89) 621-20-09.



    Marian Paruzel
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  11. #41
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    2011-07-15
    Nagroda miesiąca 08/2011 - łosoś 12,30 kg!

    Łosoś nie trafia się często na dorszowy zestaw. A jeżeli już, to – jak twierdzą fachowcy – atakuje wybierany pilker w pół wody albo tuż po zarzuceniu, zanim przynęta opadnie na dno.

    Pan Rafał Lehmann z Kiełpina ma inne doświadczenia. Jego majowy łosoś wziął z samego dna, a głębokość sięgała kilkudziesięciu metrów...

    Rafał Lehmann:

    Kuter WŁA-65 płynął na łowisko ponad dwie godziny, w planie było wędkowanie na głębokiej wodzie. Zaczęło się obiecująco. Pierwsze opuszczenie przynęty na 70 m przyniosło dorsza, ale później ryby brały słabo. Do południa miałem tylko trzy nieduże sztuki, u kolegów też nie było rewelacji, więc postanowiłem zejść pod pokład na odpoczynek.

    Po godzinnej drzemce żwawo zabrałem się do wędkowania. Założyłem sprawdzony pilker Jaxona o masie 250 g w kolorze niebiesko-pomarańczowym oraz żółte przywieszki. Opuściłem zestaw do dna z burty nawietrznej i po chwili poczułem potworne uderzenie. Na początku myślałem, że mam zaczep, ale po kilkunastu sekundach nastąpiły dwa mocne szarpnięcia i plecionka dosłownie zaczęła znikać z kołowrotka. Ryba błyskawicznie się wynurzała. Wiedziałem, że dorsz tak nie postępuje. To mógł być tylko łosoś albo troć...

    Niepokoiłem się, że ryba wyskoczy nad powierzchnię i wytrzepie kotwicę. Takie przykre doświadczenia miałem z pstrągami, więc dałem jej trochę luzu. To poskutkowało. Ruszyła w dół i wtedy zaczęła się prawdziwa walka.

    W jednej chwili ryba odwinęła prawie całą 150-metrową plecionkę, co zmusiło mnie do podkręcenia hamulca i siłowego holowania. Po około 20 minutach pokazała się pod powierzchnią.

    Koledzy krzyczą „piękny łosoś!”.
    A ten zrobił jeszcze dwa odjazdy i dopiero po półgodzinnej walce miałem go na powierzchni. Szyper pomógł mi wydostać łososia na pokład. Był przepiękny. Waga wskazała 12,30 kg!

    Życzę każdemu wędkarzowi spotkania z tak silną i waleczną rybą.

    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  12. #42
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Złota karierowiczka

    Bohaterka tego artykułu to jedna z najpiękniejszych naszych ryb. Złoto, brąz, ciemna zieleń i głęboki karmin to urokliwa sukienka popularnej krasnopiórki (zwanej także czasami czerwionką, czerwoną płotką), czyli wzdręgi. Ryby pocieszycielki, gdy fala letnich upałów zniechęci do żerowania pozostałe gatunki zmiennocieplnych kręgowców.

    Piękno i waleczność nie idzie w parze z walorami smakowymi. Wzdręga niepodzielnie przewodzi w rankingu pod względem ilości ości. Dlatego bardzo mnie dziwi, dlaczego ludzie zabierają te ryby do spożycia. Pewnie bierze się to stąd, że zdecydowana większość wędkarzy myli wzdręgi z płociami. Nie wierzycie? Podejdźcie do pierwszej biwakowej patelni podczas smażenia ryb, a się przekonacie.

    Ze spinningiem

    Nie ma drugiej ryby w polskich wodach, która zrobiłaby w wędkarstwie ostatnimi laty tak zawrotną karierę. Stała się niezaprzeczalnie gwiazdą zawodów spinningowych. Dla mnie to nienaturalne i dziwne, że traktuje się ją jako drapieżnika na równi z okoniem, sandaczem czy szczupakiem. Połów wzdręg metodą spinningową w toni uważam za nieetyczny, gdyż wiele ryb zrywa się razem z przynętą, gdy łowimy na supercienkie żyłki (0,08–0,10 mm)wśród trzcin i oczeretów. Wystarczy kilka zaczepów lub otarć o sztywne łodygi roślin wynurzonych i żyłka ma wytrzymałość nitki krawieckiej. Do tego dochodzi lenistwo wędkarza, który niezbyt chętnie wymienia ją na kołowrotku. Byłem świadkiem, jak łowiący tą metodą wędkarz urwał na Tałtach pod rząd kilkanaście prześlicznych, średniej wielkości krasnopiórek. Głośno wyrażał swoje oburzenie, że stracił tyle przynęt. Dodajmy – na własne życzenie. Polecam wszystkim spinningistom spróbowania metody muchowej (mokra, jasna czy czerwona muszka) lub na boczny trok. Można zastosować bardziej wytrzymały zestaw, polować na „upatrzonego”, a na haku siadają z zasady większe wzdręgi, co podnosi adrenalinę podczas holu.

    Nęcić czy nie?

    Krasnopióry próżno szukać na wodzie głębszej niż dwa metry. To typowo litoralna ryba. Bankowe miejscówki to ustronne zatoczki z dużą ilością nenufarów, grążeli, strzałki wodnej i szerokim brzegowym pasem trzcin, oczka wśród pasa trzcin lub roślinności wynurzonej, długie cyple wychodzące w jezioro pokryte rzadką trzciną od strony zawietrznej. Gdy nie ma wiatru, warto odwiedzić pokryte rozproszoną trzciną górki podwodne, gdzie wzdręgi wyszukują racicznice i inne drobne żyjątka. Niestety, wzdręga jest bardzo płochliwa i dojście po cichu do jej stanowisk z brzegu graniczy z cudem. Ułatwiają nam podejście do ryb pomosty wędkarskie i kładki, ale pełnię szczęścia i wygody zapewni nam jakieś płaskodenne „pływadło”. Nie bez przyczyny napisałem „płaskodenne”, bo nie będziemy grzęznąć wśród roślinności zanurzonej i wynurzonej. Ponieważ wiosła tylko utrudnią nam przesuwanie się pomiędzy kolejnymi miejscówkami, proponuję zastosować długie wiosło pychowe. Jest to sprawdzone rozwiązanie. Często pytacie, czy wzdręgi można skutecznie nęcić? Oczywiście, że tak! Trzeba tylko podać zanętę niezwykle subtelnie, bez hałasu. Gdy poszukuję stanowisk większych wzdręg, zawsze mam ze sobą procę wędkarską, którą strzelam w upatrzone miejsce duże białe robaki i kawałki pieczywa. Gdy strzelamy dalej, skórkę pieczywa tuż przed użyciem na moment zanurzam w wodzie. Zwiększenie jej ciężaru procentuje większą celnością. Białe robaki zawsze podaję w łowisko jako pierwsze. Dodanie do nich niewielkiej ilości oleju jadalnego zdecydowanie zwiększa ich pływalność. Pozwala to szybciej przekonać się o obecności krasnopiór. Charakterystyczne zawirowania wody i głośne cmokanie świadczą o tym, że mamy do czynienia z rybami powyżej 20 dag. Warto wtedy dostrzelić w to miejsce kilka kawałków pieczywa, żeby nie odpłynęły. Świetnie przytrzymuje wzdręgi lekko nawilżony, żółty chleb belgijski Trofeum.

    Z batem

    Najbardziej widowiskową i skuteczną metodą połowu jest użycie pięciometrowego „bata”, którym nauczył Was posługiwać się mój redakcyjny kolega J. Wróblewski. Zestaw powinien być o metr krótszy od długości wędki. Ułatwia to manewrowanie podczas zarzucania przynęty i holu większych sztuk. Na rękojeść „bata” radzę założyć mocną gumkę, pod którą podpinać będziemy haczyk zestawu. Najprostszy zestaw składa się z żyłki 0,14 mm, bez przyponu, krótkiego spławika w kolorze białym lub brązowym o wyporności nie większej niż 1,5 g. Jednopunktowe obciążenia w postaci stilla (najmniej zaczepia się o rośliny) umieszczam pod spławikiem. Czasem stosuję też spławiki z własnym obciążeniem. Na 30–50 cm odcinku żyłki pomiędzy spławikiem a haczykiem umieszczam jedną śrucinkę o ciężarze 0,1–0,2 g. Musimy ich mieć kilka w zapasie, bo zdarza się, że spada z żyłki. Haczyki nr 8 i 10, srebrne z długim trzonkiem do miękiszu pieczywa (długi trzonek ułatwia jego zaciskanie). Haki srebrne z krótkim trzonkiem do białych robaków, a brązowe z zadziorem na trzonku do kawałków rosówek lub czerwonych robaków.

    Z odległościówką

    Używanie „bata” jest naprawdę fantastyczne. Jedynym utrudnieniem jest obławianie miejscówek w gęstych trzcinach. Wtedy warto zaprosić na wspólne wędkowanie kolegę, który w trakcie zmian stanowiska będzie trzymał wędki pionowo do góry. Praktycznie wyeliminuje to kłopoty z ich transportem. Gdy natomiast potrzebne jest podanie przynęty na większą odległość, aby nie wystraszyć ryb, warto skorzystać z mocnej odległościówki, która zapewni nam w miarę komfortowe zarzucanie, zacinanie i hol. Spławiki oczywiście krótkie, w kształcie wydłużonej gruszki. Kołowrotek o dużej szpuli i przełożeniu.

    Opisane wcześniej sposoby łowienia stosuję w dni słoneczne i upalne. Gdy natomiast zrobi się chłodniej i zimniej, trzeba poszukać wzdręgi głębiej. Z zasady szukają pożywienia na granicy płycizn i głębszej wody lub na spadzie, ale zawsze w pobliżu roślinności. Wtedy warto pokusić się o łowienie w opadzie. To bardziej finezyjna metoda. Ponieważ łowimy w głębszej wodzie (od metra do dwóch), możemy bez obaw użyć dociążonego wagglera (może być ze statecznikami lotu). Spławik (4–6 g) mocuję na żyłce przez typowy uchwyt blokowy. Jego odległość od haczyka jest równa głębokości łowiska. Z zasady nie zakładam na żyłkę żadnego dodatkowego obciążenia, ale gdy wieje wiatr, zestaw może się plątać. Dokładam wtedy małą śrucinkę, ale nie bliżej niż pół metra od haczyka. Ten odcinek żyłki przecieram płynem zwiększającym pływalność. Przynęta wtedy opada bardzo wolno i naturalnie.

    Jeśli łowię w odległości mniejszej niż 20 metrów, donęcam z procy dodatkowo robakami. Przy większych dystansach robaki sklejam specjalnym klejem do białych robaków z dodatkiem zanęty sypkiej (mielona bułka z dodatkiem atraktora waniliowego). Mocno pracująca zanęta wskazuje miejsce zarzucania zestawu. Spławik kładę 2 metry za zanętą i podciągam wolno nad pole nęcenia. Przypon wolno opada, penetrując całą głębokość łowiska. Zestaw trzeba przerzucać dość często, bo w tej metodzie ważny jest ruch przynęty.

    Bez spławika i obciążenia

    Jedną z najciekawszych metod połowu wzdręgi jest łowienie bez spławika i obciążenia. Przynęta to kawałek miękiszu pszennego pieczywa zaciśnięty na długim trzonku haczyka numer 6–8 koloru srebrnego. Zaciskamy go mocno tylko w jednym miejscu, aby miękisz tworzył na nim nieregularną grudkę. Ten sposób łowienia eliminuje praktycznie krasnopióry poniżej 20 cm. Musimy tylko pamiętać, aby ostatnie 30 cm żyłki przy haczyku od czasu do czasu przecierać olejem spożywczym. Zwiększa to pływalność żyłki, a przez to też samej przynęty. Przynętę można uatrakcyjniać, najlepiej wanilią, ale minimalną ilością! Ja używam do tego celu pipety aptecznej. Zaczynamy łowić w momencie, gdy do wrzuconych dużych (bułka podzielona na dwie części) skórek zanętowych pieczywa zaczynają podpływać większe ryby. Grubych wzdręg nie widać, ale… słychać! Głównie są to głośne cmokania i ciche pluski w okolicy zanęty, gdy ostrożne ryby od spodu starają się dobrać do pływającego pożywienia. Próżno jednak liczyć na to, że któraś z nich choć na chwilę się nam pokaże. Naszą przynętę wrzucamy jak najbliżej skórki zanętowej. Branie jest emocjonujące, gdy nagle nasza przynęta uniesie się na powierzchni wody i para mięsistych warg zassie ją z głośnym cmoknięciem. Zacinamy i – na ile jest to możliwe – najciszej i najszybciej staramy się wzdręgę odholować poza strefę nęcenia. Gdy zrobimy to sprawnie, na następne branie możemy liczyć za kilkanaście minut. Właśnie tą metodą, podczas majowego wypadu na Mazury, udało mi się złowić wzdręgę ważącą 72 dag. Jest to metoda dla cierpliwych, którzy znają łowisko, ale zapewniam, że warto jej spróbować.

    WZDRĘGA

    Wymiar ochronny 15 cm. Nie ma czasowego okresu ochronnego. Występuje w wodach całej Europy z wyłączeniem Szkocji, Półwyspu Iberyjskiego i północnej Skandynawii. Preferuje wody zarośnięte, o mulistym dnie (jeziora, kanały, starorzecza, zbiorniki zaporowe, dolne odcinki rzek o słabym i bardzo słabym prądzie). Przebywa w niewielkich stadkach. Im większe ryby, tym mniej ich w stadzie. Świetnie nadaje się do celów hodowlanych, nawet w oczkach wodnych. Dorasta do długości około 50 cm i może osiągać w sprzyjających warunkach bytowania nawet ponad 2 kilogramy. Tarło odbywa najczęściej w kwietniu i maju. Ikra w ilości około 100 000 przyklejana jest do roślinności zanurzonej. Może dożywać 20 lat, a dojrzałość płciową osiąga pomiędzy 2 a 4 rokiem życia. Żywi się głównie roślinnością wodną i małymi formami zwierzęcymi. Rekord Polski ustanowiony przez Roberta Kozerę w 2005 roku wynosi 1,69 kg, przy długości 46 cm.



    Nie mylić z płocią

    Charakterystyczną cechą różniącą wzdręgę od płoci jest moim zdaniem nie kolorystyka płetw, choć płoć ma z zasady mniej intensywny kolor ich czerwieni (niestety, często w zbiornikach płytkich, mocno zamulonych ta różnica jest prawie niezauważalna), ale skierowany ku górze otwór gębowy i brązowy obrys warg ryby. Płoć takiego nie ma.



    Tekst i zdjęcia :
    Piotr Berger
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  13. #43
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Rzeki z marszu

    W pełni lata rzeki zwykle prowadzą mało wody. Wraz z pojawieniem się niskich stanów wód, na dużych rzekach dostępne stają się dla wędkarzy miejsca, które przez większość roku były głęboko zatopione i trudne do obłowienia. Stare, rozmyte ostrogi i kamieniste rafy ledwo przykryte małą warstwą wody kuszą swymi urokami. Właśnie tam żerują grube kleniska, opasłe brzany i wielkie bolenie, których złowienie byłoby dla każdego spełnieniem wędkarskich snów.

    Dla tych, którzy nie dysponują środkami pływającymi, jedyną możliwością dobrania się do tych okazów jest wejście do rzeki. Jeśli takiego łowienia jeszcze nie próbowaliście, to czeka Was wielka przygoda. Pod warunkiem jednak, że dowiecie się, jak należy się wyposażyć i jak bezpiecznie poruszać po łowisku.


    efekt brodzenia, brzana z przelewu

    Samo brodzenie nie jest bardzo trudną sztuką, jednak wymaga pewnego doświadczenia. Tylko wtedy łowienie będzie bezpieczne. Początkującym mogę poradzić, aby lekcje brodzenia zaczęli od przybrzeżnych płycizn i dopiero w miarę zdobywania doświadczenia przesuwali się w kierunku środka rzeki. Ale nawet wtedy, gdy poczujecie się w wodzie pewnie, absolutnie nie wolno popadać
    w rutynę. Rzeki są nieprzewidywalne i nawet doświadczonym wędkarzom w każdej chwili może przydarzyć się niechciana kąpiel. Moim zdaniem na wędkowanie „z wody” najlepiej wybierać się w towarzystwie, bo wtedy w razie niespodziewanej przygody będziemy mieli obok siebie kogoś do pomocy. Nawet mając przy sobie dobrego kompana, trzeba pamiętać, że pierwszą zasadą, którą należy przestrzegać podczas brodzenia, jest zachowanie przy każdym wykonywanym kroku bezwzględnej ostrożności. Również w miejscach, gdzie często łowimy i które – jak nam się wydaje – dobrze znamy.

    Przygodę z brodzeniem należy rozpocząć od zakupu odpowiedniego obuwia. Według mnie na duże nizinne rzeki, takie jak Wisła czy Odra, do skutecznego brodzenia z powodzeniem wystarczą zwykłe, sięgające do bioder gumowe wodery. Są tanie (dostępne już za ok. 100 zł), a ich mała wysokość nie pozwala wędkarzowi wejść w wodę za głęboko. Wybierając wodery, warto zwrócić uwagę na zabezpieczenia antypoślizgowe. Podeszwa buta powinna mieć głęboki bieżnik lub być podklejona podkładką filcową. To minimum, które powinno zapewnić nam odpowiednią przyczepność do podłoża. W mojej ocenie najlepszym rozwiązaniem, dającym doskonałą przyczepność, są metalowe kolce w podeszwach, stosowane w niektórych modelach butów do śpiochów. Ale to już, niestety, artykuły z wyższej półki cenowej.

    Mając odpowiednie buty, początkujący zaraz po wejściu do wody zauważą, że słabo albo wcale nie widzą dna. Wyczuwają pod butem, że jest nierówne. Każdy krok grozi wywróceniem, więc nie czują się w wodzie zbyt pewnie. Intuicyjnie poszukują trzeciego punktu podparcia. Na tę okoliczność wymyślono „trzecią nogę”, czyli kijek do brodzenia. Kijek pomaga w utrzymaniu równowagi i jest wręcz niezbędny do sprawdzania głębokości w podejrzanych miejscach. W sklepach wędkarskich rzadko dostępne są składane kijki specjalnie zaprojektowane do brodzenia (ang. wading sticks), zastępczo można więc posłużyć się typowym kijkiem trekkingowym (dostępne we wszystkich sklepach sportowych). Żeby kijek nie przeszkadzał nam łowić, najlepiej przypiąć go do kamizelki lub paska za pomocą magnetycznego klipsa.

    Warto mieć dwa takie klipsy, by drugi wykorzystać do zamocowania podbieraka. Przy brodzeniu sprawdzają się tylko podbieraki z krótką rączką, zwyczajowo nazywane muchowymi. Ten element wyposażenia przede wszystkim umożliwia wędkarzowi szybkie i bezpieczne zakończenie holu ryby. Jednak ma też inne zalety. Pamiętajcie, że brodząc znajdujemy się z dala od brzegu, a ryba na wędce z całej mocy się nam opiera. Bez podbieraka tylko czasem udaje się ją podebrać w pierwszym podejściu. A jeśli ryba jest duża (a na takich przecież najbardziej nam zależy), jest bardzo trudna do podebrania. Podebraną w podbierak rybę możemy spokojnie odhaczyć, a potem zważyć (razem z podbierakiem) i zmierzyć (przez przyłożenie do wędziska z naniesioną np. co 5 cm podziałką). Można też przetrzymać ją w wodzie do momentu, kiedy podejdzie nasz kolega, żeby zrobić nam pamiątkowe zdjęcie. Zdecydowanie odradzam robienia zdjęcia samemu sobie. Prawdopodobieństwo zrobienia dobrej fotki jest nikłe, za to możliwość utopienia lub zamoczenia aparatu wysoka. Po fotografowaniu można złowioną rybkę wypuścić w niezłej kondycji (do czego wszystkich zachęcam, bo przecież następnego dnia lub za dni kilka będzie można złowić ją ponownie).

    Kto chce łowić piękne ryby, musi umieć czytać w swojej rzece jak w otwartej księdze. Gadżetem ułatwiającym to czytanie i poprawiającym bezpieczeństwo wędkowania są okulary polaryzacyjne. Zdarza się, że okulary pozwolą nam zajrzeć pod powierzchnię wody i dojrzeć głębię tuż przed nami lub leżące na dnie przeszkody i uniknąć niebezpieczeństwa. Czasem też uda nam się dojrzeć rybę. Najczęściej jednak służą do ochrony oczu przed odblaskami, a czasem przed przynętą „odstrzeloną” z zaczepu.

    Elementy wyposażenia, które wymieniłem wcześniej, to nie tylko ekwipunek poprawiający komfort wędkowania. Dzięki nim łowienie jest nieco bezpieczniejsze. Jednak nawet przy zastosowaniu najlepszego sprzętu nie będziemy bezpieczniejsi na łowisku, jeśli nie poznamy podstawowych kanonów poruszania się po rzece.

    Oto kilka z nich:

    – podczas brodzenia poruszamy się wolno i bardzo wolno,

    – brodząc szuramy po dnie, starając się nie odrywać nóg, badamy ostrożnie grunt przed sobą, unikamy gwałtownego przenoszenia ciężaru ciała na jedną nogę, jeśli nie wiemy na pewno, że pod tą nogą mamy stabilne podłoże,

    – wszystkie kamienie omijamy, nigdy na nie nie wchodzimy,

    – nigdy nie odwracamy się tyłem do nurtu,

    – wychodząc z wody przy stromej burcie brzegowej unikamy podciągania się na zwisających gałązkach,

    – ostra wyrwa w przerwanej ostrodze przed nami przeważnie jest głębsza, niż chcielibyśmy, a testowanie głębokości nogą jest niedopuszczalne (tu przydaje się kijek),

    – jeśli wyrwa jest łagodna, a woda na środku przelewu płynie równo, bez zmarszczek, głębokość z pewnością przekracza możliwości naszych woderów,

    – jeśli woda płynie szybko i siła nurtu jest duża, to nawet w wodzie o głębokości poniżej kolan jesteśmy zagrożeni podcięciem nóg,

    – unikamy brodzenia w miejscach, gdzie podłoże jest luźne, piaszczyste (blisko krawędzi wędrującej przykosy) lub muliste (w zastoiskach).


    Na przelewie trzeba być bardzo ostrożnym

    Lista, którą tu wymieniłem, nie jest oczywiście zamknięta. W miarę zdobywania doświadczeń z pewnością dopiszecie do niej swoje punkty. Moje rady jednak niech będą zaczynem, który umożliwi Wam rozpoczęcie zdobywania niezbędnej wiedzy, aby poczuć smak łowienia ryb ze śródrzecznych płycizn.

    Zanim wejdziecie na te płycizny – jeszcze jedno ostrzeżenie! Niedoświadczeni wędkarze często narażają się na niebezpieczeństwo w sytuacji, kiedy przynęta wejdzie im w zaczep i nieskuteczne są wszelkie próby jej odczepienia. Ruszają wtedy z klapkami na oczach wzdłuż żyłki, żeby dotrzeć do zaczepu na odległość wędziska i odzyskać ulubiony wobler lub wirówkę. Krok za krokiem włażą w coraz głębszą wodę, gdzie jest mocniejszy nurt. Wydaje im się, że jeszcze kroczek i uratują przynętę. Niestety, przy kolejnym kroczku nurt podcina im nogi i nieszczęście gotowe. Wchodząc do wody, pamiętajcie, że życie jest cenniejsze niż wobler za kilkanaście złotych. Jeśli przynęta tkwi mocno w zaczepie, nie wahajcie się jej urwać i nie martwcie się stratą, bo chociaż przynęta została w wodzie, to rezygnując z dotarcia do zaczepu nie spłoszyliście ryb, którym trzeba by było przejść „po głowach” i łowisko byłoby spalone na długi czas. Po zacięciu ładnej ryby, kiedy kołowrotek zagra tę najmilszą wędkarzowi melodię, strata sprzed chwili wyda się mało ważna i zaraz zniknie z pamięci, czego Wam serdecznie życzę.



    Tekst i zdjęcia:
    Ryszard Kuna
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  14. #44
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Dwie rynny

    Pierwszą z nich jest długa, kamienista rynna, a w zasadzie ciąg rynien idących wzdłuż lewego brzegu Wisły, położonych w okolicy stadionu „Spójni” w Warszawie, a kończących się mniej więcej w okolicy mostu Grota Roweckiego. Rynna ma ok. 100 m szerokości (namiar GPS: N 52.270149, E 21.003496). To renomowane łowisko wspaniałych brzan, lecz pełne zaczepów. Łowisko ciekawe, wymagające dłuższego poznania.



    Kolejna brzanowa rynna znajduje się około 40 km poniżej Warszawy, w jednym z najbardziej urokliwych miejsc Mazowsza: w położonej poniżej Zakroczymia Duchowiźnie. To prawdziwa „kraina wąwozów”, której krajobraz został wyrzeźbiony przed tysiącami lat przez skandynawski lądolód. Pędząc nad rzekę, skorzystajmy z okazji i stańmy na chwilę na zboczu wiślanej skarpy, poprzecinanej spadającymi ku rzece wąwozami. Choćby na wysokiej na 25 m odkrywce geologicznej (GPS: N 52.431237, E 20.580654). Pod nią znajduje się moja rynna. Jedno z najładniejszych wiślanych łowisk brzan, kleni, leszczy, sandaczy i boleni, a nawet okoni. Ze skarpy otwiera się przepiękny widok na płynącą w dole rzekę, a za nią na płaskie, pokryte wikliną, topolami i olszami łęgi (dolinowe lasy zalewowe) i ciemne plamy lasów północno-wschodniej części Puszczy Kampinoskiej. W obniżeniach gęste krzewy, w nurcie rzeki piaszczyste łachy, mielizny, przykosy, a pod brzegiem, w rynnie, podmyte nurtem rzeki drzewa. Spotkać tu można liczne, ale i bardzo rzadkie gatunki zwierząt i roślin. W trosce o zachowanie ostoi lęgowych mało spotykanych i ginących gatunków ptaków, m.in. brodźców, biegusów i kulików, oraz z uwagi na unikatowe wartości przyrodnicze tereny środkowej Wisły uznane zostały za rezerwaty przyrody o randze europejskiej: „Wyspy Smoszewskie” i „Wikliny Wiślane”.



    Przy okazji warto zwiedzić przepiękny Zakroczym. Na skraju tarasu wiślanego w Zakroczymiu znajduje się, ukryty między drzewami, gotycko-renesansowy kościół parafialny,
    a w nim dobrze zachowana kaplica św. Barbary z późnogotyckim ołtarzem. Tu też znajduje się słynny barokowy kościół i klasztor oo. kapucynów, powstały w 1758 roku. Innym, wartym zobaczenia zabytkiem w okolicach jest Fort nr 1 w Zakroczymiu, usytuowany około 200 m na północnywschód od centrum. Jest jednym z elementów systemu fortyfikacji związanych z Twierdzą Modlin. Zbudowano go w latach 1878–1880, następnie zmodernizowano w latach 1912–1914. Podczas II wojny światowej, po Powstaniu Warszawskim, hitlerowcy założyli tu obóz, w którym przytrzymywali od 15 do 30 tysięcy więźniów.

    Ciekawym obiektem do zwiedzania jest również Góra Zamkowa – dawne grodzisko, a także pozostałości zamku zamieszkanego jeszcze w drugiej połowie XVII wieku, położone wśród wiekowych lip nad brzegiem Skarpy Wiślanej w Zakroczymiu.



    Dodatkowe informacje:

    Noclegi: Ośrodek Wypoczynkowy Inco-Veritas w Zakroczymiu, Zakroczym – Duchowizna, tel. +48 22 785-21-11.

    „Villa Duchowizna” – ul. Nad Wisłą 33, 05-170 Zakroczym

    tel. kom. 500-126-604,

    www: http://ww.duchowizna.pl

    e-mail: rezerwacja@duchowizna.pl.

    Tekst i zdjęcia

    Karol Zacharczyk
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

  15. #45
    Moderator Maxitravelek Marko is on a distinguished road Avatar Marko
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Warszawa
    Postów
    2,768
    Omaza

    Tak dzikiej i pięknej rzeki nie znajdziecie w całym północnym pasie Warmii i Mazur. Omaza to właściwie rzeczka, w której do dziś utrzymują się pstrągi. Wypływa z północno-zachodnich krańców Wzniesień Górowskich w pobliżu wsi Grzędowo. W dalszym biegu, jako wąski strumień, dwukrotnie przekracza granice Rzeczypospolitej z Rosją – obwód kaliningradzki. Za granicą wpada jako prawy dopływ do Banówki, nazywanej tam Mamonowka, po czym uchodzi do Zalewu Wiślanego.

    Bieg górny

    Źródła cieku znajdują się w wąskim wąwozie na zachód od wsi Lutkowo. Powyżej Lutkowa strumień przepływa przez bagnisty teren, zalewany okresowo płytką wodą. Dalej Omaza płynie w kierunku północnym w otoczeniu przeważnie dzikich łąk. W pobliżu kol. Jachowo zaczyna się podobny dla całego biegu charakter rzeki. Pomimo że w całej okolicy nie ma większych kompleksów leśnych, Omazę i jej niewielkie dopływy otacza szczelnie dziewicze pasmo leśne, składające się z drzew mieszanych, przeważnie liściastych. Niektóre fragmenty rzeki są przykryte gałęziami powalonych drzew. Miejsca te stanowią wspaniałe kryjówki dla pstrągów. Dno rzeki usłane jest przeważnie żwirem, piaskiem i kamieniami. W wielu miejscach zalegają w korycie duże głazy. Żwirowate partie dna stanowią doskonałe tarliska dla potokowców. Nieliczne, zamulone miejsca i grząskie brzegi znajdują się tylko tam, gdzie rzeka wypływa z wąwozu i ma wolniejszy nurt. Ma to miejsce tylko w środkowej części górnego biegu. Dalej rzeka lekko meandruje, po czym, zataczając rozległy łuk w lewo, wpływa za granicę kraju. Odcinek ten jest bardzo krótki, liczy zaledwie kilkaset metrów.


    Omaza, bieg górny

    Odcinek dolny

    Za granicą Omaza znów zmienia kierunek biegu na południowo-zachodni i wpływa ponownie do Polski. Płynie teraz łukiem wygiętym w kierunku głębi kraju. Pod autostradą do Kaliningradu (ciągle w budowie) zmienia kierunek biegu na północno-zachodni, by po około 4 kilometrach ostatecznie opuścić naszą ojczyznę.

    Cały ten łukowaty odcinek jest jednolity i wprost niepowtarzalny. Rzeka rwie jak szalona w głębokiej dolinie, a raczej wąwozie, po kamienistym dnie. Jej dzikość i piękno zapiera dech w piersi każdego rasowego pstrągarza. Nic to, że trzeba raczej brodzić nurtem niepokornej rzeki, niż próbować przemieszczać się wzdłuż jej brzegów. Bystra, ocieniona wysokim lasem rzeka oraz spływające ze zboczy srebrzyste kropelki źródlanej wody powodują, że woda cieku jest niezwykle zimna i dobrze natleniona. Sprzyja to naturalnie bytowaniu i rozwojowi potokowców.


    pstrąg z Omazy


    Jak dodamy, że płynie ona w bezludnej okolicy, to cóż by jeszcze trzeba do szczęścia wybrednym wędkarzom. Sprawa ma jednak kilka haków! Po pierwsze, rzeka płynie na krańcach Rzeczypospolitej i żeby do niej dotrzeć z głębi kraju, trzeba pokonać kilkaset kilometrów. Po drugie, w okolicy brak odpowiedniego zakwaterowania. Po trzecie, uprzedzam Was, drodzy wędkarze, abyście nie wybierali się tam latem. W tym okresie zwykle stan wody w rzece tak się obniża, że wędkowanie jest utrudnione i mało efektowne.


    Omaza, odcinek dolny



    Ichtiofauna i wędkowanie

    Omaza od wielu lat figuruje w Informatorze wód KPiL jako woda pstrągowa Zarządu PZW Elbląg. Nie opisywałem jej dotychczas m.in. z powodów wcześniej wymienionych. Na początku czerwca wybrałem się tam wraz z mym przyjacielem Jarkiem. Był to raczej rekonesans, a nie dłuższe wędkowanie. Testowaliśmy odcinek dalszy, w rejonie przebiegającej górą autostrady. Mimo niskiego stanu wody stwierdziliśmy, że pstrągi w rzece nadal bytują. Spinningując stosowaliśmy na przynętę małe woblery Salmo imitujące głowacza i strzeble, jak również małe błystki obrotowe o białych paletkach. Brania były głównie w większych dołkach. Nie były to wprawdzie „lorbasy”, ale trafiały się pstrągi wymiarowe. Zabraliśmy tylko jednego. Wszystkie pozostałe, jak w wierszu Romana, obdarzone zostały wolnością.

    W Omazie dominującą rybą jest pstrąg potokowy, tylko z naturalnego tarła. Prócz pstrąga w rzece występują jeszcze małe ryby charakterystyczne dla krainy pstrąga i lipienia: głowacze, strzeble i ślizy.

    Informacje dodatkowe:

    Skuteczną metodą połowu na Omazie jest spinning. Mucha, ze względu na charakterystykę rzeki, jest trudna i mało efektowna. Dojazd do łowisk: od wsi Żelazna Góra drogą utwardzoną na północ, pod wymienianą w artykule autostradę.
    Tekst i zdjęcia

    Marian Paruzel
    życie jest zbyt krótkie by je przespać

+ Odpowiedz na ten temat
Strona 3 z 6 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 ... OstatniOstatni

Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów