Echa doniesień z różnych źródeł były jednoznaczne- ten kraj po prostu trzeba zobaczyć i smakować bez końca.
Plan podróży w tym kierunku powstał nieśmiało już 2 lata temu, jednak został wyparty przez Syrię...
Tak więc na Moroko był poświęcony rok 2011. Niepokojące doniesienia ze świata arabskiego momentami odraczały ten kierunek.
Ostatecznie jednak nadeszła wiekopomna decyzja: jedziemy do Afryki!
Trasa tranzytowa przez Europę to 3600km, w Maroku nakręcone 4300km, powrót ponownie 3600km, co daje w sumie dość imponującą odległość 11500km.
Fiu, fiu całkiem dużo... dlatego SAAB gruntownie został przebadany przez znawców tematu.
Wspomnę tylko, że auto zniosło trudy tej podróży perfekcyjnie!
Wyjazd 07.07. ok 16 z Radomia. Odcinek polski, jak należało się spodziewać był najbardziej męczący. Potem to już bezkompromisowe połykanie kolejnych kilometrów.
Pierwszy nocleg na parkingu w okolicy Norymbergii.
Następnego dnia kolejne setki kilometrów na autostradach.
Około godz. 20 jesteśmy na przedmieściach Bordeaux w hotelu Formule1. Na szczęście w dniu wyjazdu wpadłem na pomysł internetowej rezerwacji tego hotelu (dzięki pixi!).Hotel plastik- fantastik, ale ma to wszystko , co jest potrzebne w tranzytowej podróży i do tego jest tani-zapłaciliśmy ok 38E.
Paweł był zachwycony faktem istnienia piętrowego łóżka.
Rano pobudka, bo został do pokonania odcinek hiszpański.
Przejazd przez ten kraj to sama przyjemność-fantastyczne drogi, Madryd dzięki obwodnicom mija się bezkonfliktowo, bez udziału jakiejkolwiek sygnalizacji świetlnej!
Ok. 24 jesteśmy w Tarifie, z której mamy odpłynąć do Tangeru w Maroko (tak wynikało z zarezerwowanego biletu promowego).
Ale o tym w następnym odcinku.