+ Odpowiedz na ten temat
Pokaż wyniki od 1 do 11 z 11

Temat: Ukraina 2011 4x4 Dziennik Podróży

  1. #1
    Minitravelek gori is on a distinguished road Avatar gori
    Zarejestrowany
    Dec 2011
    Skąd
    JURA
    Postów
    2

    Ukraina 2011 4x4 Dziennik Podróży

    Pomysł na tą wyprawę urodził się tak naprawdę już 5 listopada 2010 roku kiedy to pojechaliśmy trzema Dyskotekami i Nivką którą prowadził Rafik na kilka dni w Bieszczady. Helonowo.pl rządzi. Głównym pomysłodawcą był Igor, nie dziwiłem się bo pamiętam jak wrócił pierwszy raz z Rumuni i ten jego zachwyt możliwościami samego auta a o terenach już nie wspomnę. Od tego czasu tak przynajmniej raz w tygodniu rozmawialiśmy o tym. Ja jako totalny laik w temacie wyprawowym zadawałem często pytania co, jak i ile. Zaczęły się zbrojenia mojego Disco, cóż nie ma na co czekać bo później może być za późno w dokupowaniu, modyfikowaniu i kombinowaniu z autem. Zaczęło się przeglądanie www i innych możliwych miejsc aby zebrać jak najwięcej informacji teoretycznych które z czasem należałoby wprowadzać w życie. Główną i największą modyfikacja w mojej 300-tce było założenie zderzaka no i oczywiście windy. Pogmerałem, zobaczyłem i tak fotki z jueseja zamieniły się w realny projekt (dzięki Rafik nikt takiego nie ma ;P).

    Tygodnie mijały a my wszyscy zaczęliśmy żyć tylko i wyłącznie tym jak będzie, czy moje dzieci zniosą trudy takiej wyprawy, jak to wszystko wygląda w realu. Dwa tygodnie wspólnej jazdy 6ciu odmiennych charakterów + 3 dzieci to nie są żarty. Znam swoją żonę która po kilku dniach mnie bardzo ale to bardzo pozytywnie zaskoczyła _ jej się to po prostu spodobało _ ta ciągła przeprowadzka. Najczęściej po tygodniu wszystkie podziały i konflikty skutecznie rozbijają grupę, pokazując różnice charakterów jej członków. Zostawmy to na później. I tak przyszedł czas określić trasę _ każdy z nas miał swoje preferencjo co do chęci zobaczenia miejsc na Ukrainie i Rumunii. Czas pobytu określiliśmy tak jak nam pozwalały urlopy ale to zrozumiałe. Głównym tematem była oczywiście Ukraina i to właśnie tam większość naszej trasy zaplanowaliśmy. Ostatnie modyfikacje na aucie. Wyruszając w daleką podróż najczęściej jesteśmy przekonani o tym, że auto jest dobrze przygotowane, że mechanizmy pracują poprawnie a osłony są zamontowane pewnie i na swoim miejscu. Dzięki pomocy Rafika byłem wręcz przekonany że fura jest gotowa na Tip Top przy znikomej mojej oczywiście znajomości ale co tam, jak nie wyruszę to się nie przekonam. Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień wyjazdu. Pakowanie, wyjazd z domu, spotkanie się z reszta załogi pod motywacją. Oklejanie wozów logo sponsora i w drogę. Uwielbiam ten stan, gdy zostawiamy za sobą pierwsze kilometry, wszystkie te myśli turlają się po głowie,wreszcie wolny bo robota to głupota a zarazem lekko zaniepokojony tym, co przyniosą następne dni.

    Dzień pierwszy i drugi. Pierwsze dwa dni spędziliśmy nad Soliną (taki był plan) i odwiedzenie naszego znajomego który często przekracza granicę w tym miejscu w którym my chcieliśmy to zrobić. Czyli wysłuchanie instrukcji jak się przekracza granicę polsko-ukraińską. W trakcie rozmów z Edziem osłupiałem jak to wszystko się odbywa, przecież to jest łapówkarstwo, nie mogłem tego znieść no ale z drugiej strony skoro jest to powszechne to czemu nie. Cały ten układ jest jednym organizmem handlowo_przemytniczym. I na dodatek te 2 złote praktycznie wszędzie gdzie tylko zagląda celnik _ do dokumentów, Do bagażnika w czasie kontroli celnej kładzie się 2 zł (dwa !! polskie złote) za uśmiech celnika i bezproblemową kontrolę( my zrezygnowaliśmy z łapówkarstwa) do bagażnika może jeszcze do butów _ Po wszelkich instrukcjach co i jak, do sklepu aby rozmienić kilka dyszek, bo jak będziemy mieli pecha to warto mieć trochę polskich klepaków w portfelu. Na przejście graniczne w Krościenku podjeżdżamy w południe. Na pierwszy rzut oka pełny spokój, sznur na kilometr samochodów oczekuje w kolejce, porządek, kultura. Jednak po chwili patrzymy jak Igor podjeżdża bliżej samego szlabanu i nagle zawraca, staje, wszyscy jak te cienie podążamy za nim to chyba paraliż tych wszystkich opowieści. Nagle przez radio informacja aby podjąć jakąś decyzje, czy zostajemy tutaj i tracimy jakieś 5 godz. Czy jedziemy na przejście w Korczowej które oddalone jest jakieś 100 km i tam spróbujemy. Wszyscy jednogłośnie jedziemy do Korczowej.

    Na granicy weterynarz prosi coś _na kawku_ i za kilkadziesiąt hrywien pozwala przewieźć psa Plastra który ma już wszelkie dokumenty nawet jest zaczipowany. Po tych upokarzających dla obu stron procedurach, wypełnieniu deklaracji i zdobyciu trzech pieczątek, wjeżdżamy na Ukrainę. Wracając jeszcze do granicy naprawdę trzeba uważnie słuchać co panowie w mundurkach do nas mówią i gdzie nas kierują _ papierologia pełną gębą. Najpierw celnik wpuszcza za bramkę spisując na deklaracji nr rejestracyjny pojazdu, markę i ile osób w samochodzie, podaje deklaracje którą wcześniej z dziwnym uśmiechem wypełnił i kieruje do kolejki. Kolejka jak to kolejka na przejściu granicznym Polski z Ukrainą wlecze się w żółwim tempie. Wreszcie nasza kolej, podjeżdżamy do budki gdzie są okienka z celnikami. Podchodzi jeden w takim niby innym uniformie i prosi o deklarację, potem pytania gdzie, po co a w ogóle to co mamy do oclenia i każe otworzyć bagażnik. Cóż kufer zapchany po sufit ale na nasze nieszczęście mamy szuflady _ otkryi je, co tam masz? Po oględzinach podbija deklarację i kieruje nas do wspomnianej wcześniej budki a tam kilkanaście osób właścicieli kilku innych samochodów w tym czasie też odprawianych. No i stoisz z tymi wszystkimi papciochami (paszporty, karta wozu, dowód rejestracyjny, zielona karta i deklaracja). Wreszcie nasza kolej. Pytanie po ukraińsku - ty sam? Przecież tu jest napisane że 4 osoby! Moje zdziwienie i łapę w mig o co chodzi, wołam całą rodzinę pod okienko. Chłop kręci głowa i mówi oj Poliaki, Poliaki. Zaczyna ociężale wklepywać nasze dane i kolejny zonk bo ma problem z odczytaniem nazwiska więc ochoczo aby to jakoś przyspieszyć przeliterowuje mu każdą literkę mojego nazwiska i tak ze wszystkimi członkami mojej rodziny a że Zosia mała jeszcze jest (4lata) patrzy na fotkę, wychyla się z okienka i jej szuka po czym każe podnieść dziewczynę do zweryfikowania prawdy z fotografią. Udaje się, wreszcie pieczętuje deklaracją i woła następnych. Ze zdziwieniem że tak łatwo poszło ładujemy się do wozów i w drogę przygodo. Robiliśmy to pierwszy raz i z rozpędu wyjeżdżamy a tu nagle okazuje się że tu kolejny szlaban gdzie żołnierzyk woła od nas deklarację więc ją oddajemy. Ogląda ją i ze skrzywiona miną, ciętym głosem każe nam zawrócić po kolejną pieczątkę z drugiego okienka _ no załamka chyba nie uda nam się dzisiaj przekroczyć tej granicy. Wracamy do drugiego okienka a tam znowu tekst oj Poliaki, Poliaki ale już z uśmiechem w drugim okienku celnik robi to samo co celnik w pierwszym czyli weryfikuje prawdę z dokumentów z ty co ma w komputerze. Bije kolejną pieczątkę i oddaje dokumenty. No teraz to już chyba mamy komplet pieczątek na deklaracji i paszportach. Podjazd do miejsca z którego nas zawrócono, oddajemy deklarację i Ukraina jest u naszych stóp. Zaraz za granicą oczywiście stacja benzynowa co by płyny uzupełnić na dalszą część podróży i zweryfikować prawdę czy aby rzeczywiście ON jest tak tanie _ ku naszemu zdziwieni jest taniej _ poproszę do pełna. Jeszcze kartę z ukraińskim nr telefonu co by do rodziny zadzwonić że to już tak jesteśmy na Ukrainie. Po przejechani pasa granicznego ok. 2 km okazuje się że droga jest tak dziurawa jak ser szwajcarski, jakiej nawet w Polsce nie spotkasz. Poza tym normalnie tylko jakoś pogoda nas nie rozpieszcza. W Polsce padało przez dwa dni a tu jest nie lepiej, wakacje ledwo co rozpoczęte, niestety w niepogodzie, ale co tam przecież pewnie się zmieni w końcu to wakacje i z uśmiechem na twarzach ruszamy w kierunku Lwowa.

    Kolejne km po coraz to większych dziurach na drodze niby asfaltowej, wielkie zdziwienie bo to droga na Lwów ale co tam, fury przygotowane na takie niedogodności a my przecież jedziemy ku przygodzie w terenie Wyznaczona trasa to kierunek do hotelu przed Lwowem aby pozostawić takm nasze fury i kolejny dzień aby pojeździć komunikacją miejską a nie motać sie naszymi kioskami po nie znanym zatłoczonym terenie. Na trasie kolejne zdziwienie przy przejeździe kolejowym który wygląda identycznie jak te przez które wcześniej mijaliśmy. Różowy domek z ogrodzeniem w kutym stylu z białymi wykończeniami wygladał doś komicznie. Nie mogłem się powstrzymać aby sfotografofać ten kicz. Hotel o nazwie Kniaziowy Dwór można było dostrzec już w odległości kilometra. Prezentował się naprawdę zaje....ście, wszyscy starasznie podekscytowani nazwą i wyglądem. Wjeżdżamy na parking, wyładunek i ruszamy w poszukiwaniu recepcji. Mijają kolejne minuty a recepcji jak nie było tak nie ma. Wpadamy do restauracji przy tej budowli i dowiadujemy się że to faktycznie Kniaziowy Dwór ale noclegu tu nie znajdziemy a za to możemy skosztować tutejszej kuchni. Po zobaczeniu jakie plaskacze tam zaparkowały i wyglądem samej knajpy po prostu na ten lokal nas nie stać. Odwrót, szybak kanapka z przygotowanymi w domu konfiturami.

  2. #2
    Minitravelek gori is on a distinguished road Avatar gori
    Zarejestrowany
    Dec 2011
    Skąd
    JURA
    Postów
    2

    Dzieciaki uradowane kanapkami zrobionymi na kolanie, no to w drogę, żegnamy Kniaziowy Dwór i zaczynamy poszukiwania na nowo. Kontrola drogi na garminie w poszukiwaniu jakiegos hotelu na naszej drodze. Postanowiliśmy oczywiście szukac dalej czyli bliżej samego celu. Po 20 km spotykamy parę Polaków którzy heroicznie pchają swój środek lokomocji czyli Tico. Nie zastanawiając się zatrzymujemy się aby pomóc, okazuje się że Facet zabrał żonę na wycieczkę ale brak u niego w wozie jakichkolwiek kluczy, oglądamy, wysłuchujemy co się stało - diagnoza akumulator. Maska w górę a tu klemy są zasrane, więc szybkie czyszcenie, pierwsza próba i samochód odpala. Chłop dziękuję a my zadowoleni że niby żadni z nas mechanicy a potrafiliśmy pomóc, miejmy nadzieję że my nie będziemy mieli takich przygód, co później okazało się błędnym myśleniem. Niestety czas jest nieubłagany a noclegu jak nie było tak nie ma, cóż jak nic nie znajdziemy to pod chmurką bo jesteśmy do tego przygotowaniu, a tu nagle zauwazamy reklamę pierwszą na naszej drodze że za 500 m hostel Słonecznikowy. Hihi nazw dość śmieszna ale co tam. Dojeżdżamy, Rekonesans dwóch osób które po wypalenia przeze mnie papierosa wracają z rogalami na twarzach - byliśmy w pokojach i są na wypasie do tego Ceny przystępne. Decyzja całej grupy - zostajemy a do Lwowa mamy tylko 20 km i można dojechać marszutką (bus-autobus) za jedyne 2 hrywny. Wszyscy uradowani że wezmą prysznic, posilą się w cywilizowanych warunkach i pożadnie wyśpią. Rejestracja i umawiamy się na kolację w knajpie za ok 1h a już się ściemniało. Hotel okazał się 3 gwiazdkowy a kabiny prysznicowe miały radio które rozregulowały nasze dzieci ale co tam, wreszcie coś zjemy po ukraińsku. Po tych wszystkich higienicznych zabiegach i wskoczeniu w suche ciuchy bo pogoda do tej pory nas nie rozpieszczała schodzimy do restauracji. Karty w dłoń, na pierwszy ogień jak tradycja nakazuje Kelner podaje browar, my już wyluzowani zaczynamy zamawiać z menu. Nagle okazuje się że kelner nam już nic nie poda bo jest god. 21.45 a kuchnia pracuje do 22.00 i może nam podać tylko zimną płytę. No załamka jakaś :(

    Cóż najwidoczniej dzisiaj nie dane nam jest skosztować kuchni o której się naczytaliśmy. Podchodzimy do recepcji wszyscy rozdrażnieni bo jak polak głodny to zły i pytamy pieknej pani - gdzie można coś zjeść? Piękna Pani na to ze w tej okolicy to już nigdzie - buahahahahahaha - jedynie to tylko we Lwowie oddalonym jak już napisałem 20 km. A jak tam dojechać o tej godzinie? Jak to jak taksówką. Wow a ile to może nas kosztować? Piekna Pani nie wie ale o kosztach to możemy się dogadać z kierowcą a jak chcemy to ona po takich taksówkarzy zadwoni. Przerażenie na twarzach wszystkich, no jak to taksówką w zupełnie nieznanym miejscu ale co tam niech dzwoni przeciez jest nas 6 osób + 3ka dzieci. Wychodzimy na drogę, podjeżdżają dwa lanosy z napisem taxi. Krótka gadaka i okazuje się że nas zawiozą do super restauracji że na pewno nie pożałujemy a transport w jedna stronę będzie nas kosztował jedyne 100 hrywien od samochodu. Taksówkarz tak zachwalał że ulegliśmy tym wywodom. Wyladowaliśmy na starym mieście we Lwowie w restauracji Stargorod. Okazało się też że taksówkarz się dogadał z obsługą że jak skończymy to żeby po nich zadzwonili to nas zabiorą spowrotem do hotelu. Żyć nie umierać. POLECAM wszystkim którzy będą szukali strawy na tym terenie. Super obsługa, super jedzenie, super tanio jak to na Ukrainie. Wypas to mało powiedziane. Nie żałuję ani jednej hrywny tam wydanej. W Polsce brak takich knajp a jak są to trzeba mieć portfel ze skóry krokodyla. Poczuliśmy się tam tak jak Anglicy przylatujący na weekend do Krakowa.

    Nie tak to wszystko planowalismy ale wyszło SUPER, powrót grubo po 2iej w nocy, nawet dzieciaki nie jęczały przecież podostawały po gażetach w restauracji. Powrót do hotelu bo trzeba się w końcu wyspać a jutro czeka nas zwiedzanie Lwowa nie z perspektywy knajpy Rano pobudka, wreszcie słoneczko przyświeca. Ładujemy się do marszutki, 2 hrywny od łepka i juz jedziemy tym czymś co w Polsce nie przeszłoby badań technicznych - tak, tak. Wszystko stuka, puka cód że się nie rozleci. Kierunek stary rynek. Dowiedzieliśmy się w hotelu jakimi nr mamy się poruszać. Jakoś dojeżdżamy do miejsca pierwszego punktu z przewodnika. W międzyczasie lwia część podruzujących odwiedza kantor. Wszystkim którzy mają zamiar odwiedzić Ukrainę nie polecam kupować hrywien w Polsce - jedynym słusznym miejscem to jest granica i tamtejszy kantor lub już na miejscy próbować znaleźć z czym nie ma problemu bo nawet znajdziecie takowy w butiku, na rogu w księgarni itd. własciwie na każdym kroku mówiąc o Lwowie oczywiście, jeśli nie macie zamiaru odwidzać cywilizacji a tylko interesuje was teren to tylko na granicy. My kupowaliśmy w Czestochowie po 0,46zł a na granicy były po 0,38zł natomiast we Lwowie znaleźlismy po 0,36zł. Różnica znaczna. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała ale do tego już sie przyzwyczailiśmy. Odwiedziliśmy kilka interesujących nas miejsc wraz z zamkiem wysokim na który wchodziło się po jakiś metalowych schodach a na koniec okazało się że nie ma tam tego co możnaby się spodziewać po nazwie natomiast jest punkt widokowy na cały Lwów. Ogólnie nie polecam ale... Ogólnie padaczka, wszędzie brudno, ulice to kocie łby a ogólny wizerunek to jak Kraków sprzed 30 lat. No niestety nie zachwycił nas ten Lwów. Na pewno gdybyśmy mieli więcej czasu jakieś 2 dni na pewno zobaczylibyśmy więcej. Może tak piszę bo kropił cały czas deszczyk a myśmy tak naprawdę jechali na wyprawę offroadową a nie na zwiedzanie miasta. Co tam Lwów zaliczony do którego na bank wrócę juz wkrótce i pewnie zobacze z innej perspektywy.

  3. #3
    Moderator Maxitravelek zdzicho alboom II is on a distinguished road Avatar zdzicho alboom II
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    6,803
    Witaj w naszej bajce.
    Czekamy na jeszcze.
    Jak bez kolców nie ma róży
    Tak bez VF nie ma podróży

  4. #4
    Miditravelek Fila is on a distinguished road Avatar Fila
    Zarejestrowany
    May 2011
    Skąd
    Usiłuje to cały czas ogarnąć...
    Postów
    638
    Cytat Napisał gori Zobacz post
    No niestety nie zachwycił nas ten Lwów. Na pewno gdybyśmy mieli więcej czasu jakieś 2 dni na pewno zobaczylibyśmy więcej. Może tak piszę bo kropił cały czas deszczyk a myśmy tak naprawdę jechali na wyprawę offroadową a nie na zwiedzanie miasta
    Dokładnie... na wschodzie przy zwiedzaniu... ważna jest pogoda... i pora roku.
    Wilno latem przepiękne, w lutym...szara przeciętność.

    Tym nie mniej fajna wyprawa - czekamy na ciąg dalszy.

  5. #5
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Gori, czekamy na dalszy ciag.
    Rozumiem ze bylo was : 3 auta, 6 doroslych, 3 dzieci i 1 pies. Czy tak ?

  6. #6
    Moderator Maxitravelek zdzicho alboom II is on a distinguished road Avatar zdzicho alboom II
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    6,803
    Zapraszasz już na nową przygodę, a póki co kontynuuj tutaj, proszę.
    Jak bez kolców nie ma róży
    Tak bez VF nie ma podróży

  7. #7
    Maxitravelek Maxitravelek jacky is on a distinguished road Avatar jacky
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Skąd
    Redenovo
    Postów
    4,437
    Cytat Napisał zdzicho alboom II Zobacz post
    Zapraszasz już na nową przygodę, a póki co kontynuuj tutaj, proszę.
    wniosek przegłosowany większością - czas na realizację...
    to przyjemne czasami żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...

  8. #8
    Moderator Maxitravelek pixi is on a distinguished road Avatar pixi
    Zarejestrowany
    Feb 2011
    Postów
    7,491
    Cytat Napisał jacky Zobacz post
    wniosek przegłosowany większością - czas na realizację...
    Popieram wniosek.

  9. #9
    Minitravelek amina is on a distinguished road
    Zarejestrowany
    Aug 2013
    Postów
    5
    fajne zdjęcia;

  10. #10
    Minitravelek amina is on a distinguished road
    Zarejestrowany
    Aug 2013
    Postów
    5
    Witam. Dla wszystkich podróżujących po Ukrainie polecam przydatną stronkę http://www.xn--szkoa-step-d0b.pl/?page_id=81 pozdrawiam

  11. #11
    Administrator Maxitravelek Natasza ma wyłączoną reputację Avatar Natasza
    Zarejestrowany
    Jan 2011
    Postów
    30,476
    Ile reklam chcesz jeszcze dodać? Jedna nie wystarczy?

+ Odpowiedz na ten temat

Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów