W Grecję penetrujemy od północy, od strony Albanii, drogą od Permetu, 8 km na południe od Çarshove jest niewielkie przejście graniczne, żadnej kolejki, malutki „freeshop”. Długo czekamy na pogranicznika lub celnika, wszyscy gdzieś się zawieruszyli południową porą. Sprawdzają nam paszporty, celnik pyta czy wracamy również przez Albanię, odpowiadamy negatywnie i w tym momencie już ich nie interesujemy. Z radością witamy grecki porządek, który uważalismy kiedyś za niezły bałagan.
W Grecji już byliśmy kilka razy i latem 2012 r. możemy sobie pozwolić na bardziej wysublimowane zwiedzanie. Jedziemy prosto na południe przez Ioanninę, Filipiadę, przełomem rzeki Louros na najdalszy cypel w zatoce Amvrakikos. Dziwne miejsce, płasko, wokół woda a widać miasteczka na horyzoncie. Jesteśmy na wąsiutkiej mierzeji koło Koronisia, oddzielającej zatokę od jeziora o niższym poziomie wody.
Sączymy piwko w tawernie przy zachodzie słońca w towarzystwie miejscowego, bardzo miauczącego kocura. Wieje silny wiatr ale powoli uspokaja się. Na nocleg rozkładamy się na plaży na „transatach” bo czemu mamy nie przespać się na łóżkach w obszernym „pokoju” w „hotelu” o 70 mld gwiazd i przy delikatnym plusku fal. Wyobrażamy sobie, że jesteśmy na Seszelach.
Rano pełny gaz, gnamy dalej na południe przez Amfilochię, Agrinio i zatrzymujemy się
dopiero na plaży w Reza koło Antirio. Zbliżenie do Peloponezu świętujemy piwkiem w starym porcie w Nafpaktos i sesją internetową. Podziwiamy wspaniały antysejsmiczny most ale przeprawiamy się tradycyjnie promem, o połowę tańszym i z darmowym widokiem na most przez 30 minut. Prom kursuje między Antirio a Rio codziennie, średnio co 15- 30 min prawie do północy, cena : 6,50 € za auto osobowe z dowolną iloscią pasażerów.