Oj tam, oj tam panie Jacky... dieta dieta!
Dzień trzeci - Republika Górskiego Karabachu
Wystartowali o 5 rano - podwodą była duża taksówka prowadzona przez Syryjczyka z którym można było porozumieć się tylko po angielsku.
Ale ruszyli do głównego celu wakacyjnych podbojów - do Górnego Karabachu.
Godzinę za Erewaniem postój śniadaniowy z widokiem na Ararat, górę symbol Armenii obecnie na terenie...Turcji. Góra na której ponoć osiadła po potopie Arka Noego.
Góra Ararat, w języku urzędowym nazywana Masis (Մասիս), jest symbolem Armenii, wyeksponowanym pośrodku jej godła i częstym motywem w sztuce. Góra, położona na historycznie ormiańskich terenach, chociaż obecnie poza terytorium kraju, jest głęboko zakorzeniona w świadomości Ormian.
Skręt w lewo i krzyżyk...
na drogę - w stronę gór - ogólnie 90% powierzchni Armenii znajduje się na ponad 1000 metrach nad powierzchnią morza.
I tak zaczęła się parogodzinna jazda przez góry, przez góry i raz jeszcze przez góry.
przerywana czasem przez stada... owiec (chociaż w tym przypadku mamy krowy)
Po drodze, przez ponad 300 km naliczono 3 miasta i 2 lokale "gastronomiczne", w jednym z których kiero podstawił Widzewiakom po mocnym espresso.
Tam też na kolejnym monumencie (lubią tam takie cuda stawiać przy drogach) zawisła ATFowa flaga.
I dalej... dla odmiany znowu góry.
Po trzystu kilometrach... w końcu dotarli na kraniec Armenii! Tam.... tam w tych górach zaczyna się Republika Górskiego Karabachu!
Plus człek na kliszy, co by był dowód, że powyższe zdjęcie nie ściągnięte z netu
Na granicy dostali karteczkę z adresem jakiegoś ważnego Ministerstwa w stolicy kraju, gdzie mieli obowiązek wykupienia wiz.
Wyjazd bez tej wizy wiąże się z wysoką karą - coś ponoć w stylu 300 dolców za duszę.
50 km od granicy do Stepanakertu przypominało najpierw irytujący 35 kilometrowy podjazd, a następnie irytujący 15 kilometrowy zjazd.
Ogólnie tak jak irytująca była droga tak samo irytujący był styl jazdy Syryjczyka - wyprzedzanie na ciągłej pod górę, z przepaścią dwa metry od samochodu - normalka.
A że kierownica rzecz jasna była po prawej stronie... to podczas niejednego wyprzedzania chociaż uśmiech twardziela nie schodził Widzewiakom z twarzy to mam wrażenia, że każdy mocniej zwierał swe zwieracze...
Góry stanowiły ładne tło dla każdego....
i prócz starego wujka Cysia na zdjęciu po drodze trafił się równie stary... a może nawet starszy zabytek w postaci rzecz jasna monastyru.
I tak... powoli wygłodniali zbliżali się do Stepanakertu....
Stepanakert
Spodziewano się ruiny, a tu... ładnie odnowione 60cio tysięczne miasto. Przynajmniej centrum tak się przedstawiało.
Dorośli trafili do Ministerstwa, gdzie za 24 pln od głowy otrzymali zbiorczą wizę, której przemiła Pani nie wkleiła im do paszportu
wyjaśniając, że z ich wizą to w "Azerbejdżanie będą duże problemy"
No i załapał się tata na zjebkę, że przyjechali tylko na jeden dzień - bo oni w swoim małym kraju mają bardzo dużo rzeczy do obejrzenia.
Ponoć trzeba było przyznać im rację, bo chociażby obie Panie w Ministerstwie... były warte długich oględzin...
Nie tylko zresztą one.
O mało nie doszło do bójki między tatą a Cyśkiem o przemiłą i nieśmiałą Anię...
Ogólnie pytanie o pocztówki...i już jakaś blondyna wprowadza tatę w uliczki do sklepu, uśmiecha się, tłumaczy... może to polski urok osobisty, ale dziewczyny lgnęły do nieznanego gatunku kibicowskich turystów jak pszczoły do miodu. Nie dało się zrobić napiętego kibolskiego zdjęcia na tle opisywanego już Ministerstwa:
bo po chwili przechodząca obok zdaje się Melineh pyta czy może zrobić sobie z obcokrajowcami zdjęcie.
I te pytania... gdzie się zatrzymali, czy będziemy wieczorem na jakiejś dyskotece...
kurczę, a dorośli z uwagi na transport (inaczej niż taksówką trudno tam dotrzeć, nie licząc rzecz jasna wariatów stopem lub na rowerze)... przyjechali tam tylko na parę godzin!
Później pizza... może tak byli głodni, może coś innego... ale naprawdę dawno tata nie jadł tak dobrze zrobionej pizzy!
Najedzeni, rozmarzeni miejscowym podejściem płci pięknej do "widzewskich przystojniaków" ruszyli do ichniego pomnika Dziadka i Babci - właśnie podczas odnawiania pagórka na którym stoi.
Jest to jeden z symboli Karabachu: charakterystyczny monument z pomarańczowego tufu. Oficjalnie nazywa się ‘My i nasze góry” i ma symbolizować przywiązanie tutejszych Ormian do swojej ziemi i historii. Wszyscy nazywają go jednak „dziadek i babcia”. Przedstawia bowiem twarze doświadczonej życiem pary, a kobieta ma na sobie tradycyjny strój. I w ten sposób pomnik zyskał na znaczeniu, bo mieszkańcy Karabachu odczytują go jako symbol tradycyjnych wartości, przede wszystkim życia rodzinnego i poszanowania starszych osób.
Czyli taki pomnik który Wyborcze Gówno by nazwało homofobicznym
Ogólnie miały być czołgi, żołnierze (byli... ale foto jako bonus na koniec relacyji), miny i snajperzy.... a tu mamy odnowione ładne miasteczko, uśmiechnięte i przyjazne ładne dziewczyny.... motyla noga, czemu musieli stamtąd wyjeżdżać po tych paru godzinach???
Powrót - klasyka...czyli góry:
Potem góry
no i oczywiście nieustająca gra komputerowa, gdzie najwięcej punktów dawali za wyprzedzanie pod górę, na ciągłej i przed zakrętem.
Widoki były niezłe:
Ogólnie kierowca nie pierdolił się w tańcu i pędził by zdążyć do Norawank (klasztor z XIII wieku na tle czerwonych skał) przed zachodem słońca (średnio się udało zdążyć, ale jak widać wujek Krzysiek może sfotografować w nocy nawet czarną dupę murzyna, tak że zobaczymy wyraźne odbicie białego sedesu na którym murzyn siedział trzy dni wcześniej)
i ogólnie by zdążyć do Erewania przed swoim uśmięciem za kółkiem.
Ostatnia godzina, na widok przysypiającego Syryjczyka, to była rozmowa na siłę, z użyciem wszystkich słów angielskich...i takich które dorośli znali i takich których nie do końca znaczenia znali....
tylko po to by kiero nie usnął.
I nie usnął - o 23 wrócili cało i szczęśliwie do ichniego apartamentu.
Oczywiście padł pomysł pójścia na piwo na miasto... i wszyscy oczywiście poszli, ale spać
Dzień czwarty - Erewań plus cug nad morze
Poranne nowości:
- wujek Krzysiek znowu gdzieś jeżdżacy po zabytkach taksówką
- Cysiokryzys po nocnych oczyszczeniach organizmu każdym możliwym wyjściem
Ogólnie chyba każdy poza wujkiem Raydenem załapał się tam na 1-2-3 dniową sraczusie
Śniadanko... i parę widoków Erewania by day - by bardzo gorący day.
Kaskady w dzień.... z dołu:
Z Kaskad widok w dół.....
I bardziej w górę... oto widok ze wzgórza na które wspinają się Kaskady na cały Erewań:
Rekonesansem...trafili dorośli na dworzec kolejowy godzinę przed odjazdem pociagu do Batumi.
Są miejsca?
No są... no to czwórka pobiegła po bagaże.... a dwójka po prowiant.
Ci z bagażami ledwo zdążyli, ale zdążyli... i tak ruszyli o 15:25 z trzydziestoma piwami w podróż chyba dookoła Armenii
(wszak po 5 godzinach jazdy cugiem znaleźli się przy miejscowości Sevan zaledwie 40 km od Erewania)...
wprost do Batumi.
Dzień piąty - Batumi
Dziesiąty dzień przywitał dorosłych w Batumi brakiem wujka Krzyśka (który wysiadł niedaleko Kutasi i przed wylotem jeszcze poganiał taksówkarza po miejsowych atrakcjach) oraz kalużami i pochmurną pogodą.
Bus do centrum:
gdzie co chwila następowała agresywna walka u klienta - złapani za rękawy zwiedzili parę miejsc za 15-20 lari za osobę,
ale... po tylu dniach w podróży dorośli mieli ochotę... zapłacić więcej za dobry kibelek.
M.in. u tej pani, w tej bramie, kibelek nie powalał na kolana....
W końcu zamelinowali się w ukraińskiej knajpie...
i po solankach i barszczach tata z Cyśkiem (zostawiając bagaże z trzema ochroniarzami) poszli szukać wymarzonego kibelka dołączonego do pokoju o europejskim standardzie (tak tak, sraczki spowodowały, że burżujsko odbiła im palemką luksusu ;) )
Po drodze... poranny mix biedy z bogactwem:
Pomylili drogi...trafiając nad zamgloną promenadę.
Nieczynna wieża Alhabet:
Ale zaraz zaraz... dorośli mieli szukać kimania, a nie zabytków.
Gdzie szukać... dalej od morza... jak się kierować?
Nie wiadomo... o nie nie nie... jest pierwszy kierunkowskaz - za nogami marsz!
Cena hoteli zaczęła spadać... już ino 50 lari za dusze... okolica też zaczęła się robić bardziej swojska.
i jest...w końcu jest... 32 za głowę mały elegancki hotel...
a w środku clue miejscówki: czarno czerwone Ferrrari!
Bum tarara bum - hotel Sombrerro w całej okazałości!
Popołudniu... ucieszeni, że nie ma upału... ruszy my zwiedzać.
Pogoda... jak nad Bałtykiem się zrobiła.
Plac Europejski chyba
Piazza Batumi - czyli italiański plac w centrum Batumi.