-
Moderator
Maxitravelek
Na ostatnie morskie kąpiele zatrzymujemy się na campingu „Agianis” koło Makrygialos przy piaszczystej plaży - ma basen, restaurację, sklep i nawet hotel. Luksusów nie ma ale cena niewygórowana: 17,50 € za noc (2 osoby+namiot+auto+elektryczność).
W porcie w Makrygialos na jego południowym krańcu jest nowoczesny bar coctajlowy-kafejka internetowa „Anonimo”, płacisz za to co pijesz a nie za połączenie, wi-fi free. Inaczej jest w starych tawernach wzdłuż nadbrzeża, gdzie za internet każą sobie płacić. Szczególnie trzeba omijać tawernę „Elena” gdzie właścicielka przymilnie rozwija „czerwony dywan” i pędzi serwować piwo a dopiero potem wyznaje, że nawet nie ma internetu, jedynie proponuje płatny od sąsiada – oberżysty i na jego komputerze.
Starożytność wyraźnie goni za nami, niedaleko są ruiny Pydnej, miasta portowego z IV w.p.n.e. Więcej z niego pozostało w pamięci niż na ziemi; Pydna zapisała się w historii Grecji jako miejsce bitwy (168 r. p.n.e.) w wyniku której nastąpił koniec świata greckiego a zapanowała dominacja rzymska. Wejście gratis, czynne w dni robocze w godz. 8.30 – 14.30. Ruiny na wysokim brzegu nad piaszczystą plażą pochodzą z późniejszego okresu, są to odkopane i nieco zrekonstruowane mury trójnawowej bazyliki z absydą. Obok widać pozostałości innych budowli a z boku ekspozycję fragmentów marmurowych kolumn, kapiteli, gzymsów. Osadę obrócili w ruinę Krzyżowcy w 1204 r. idący zdobywać Ziemię Świętą. Potem Frankowie wykorzystali mury budując na nich fortecę, absydę bazyliki nadmurowano zamieniając ją na wieżę strażniczą służącą za latarnię morską a wzgórze otoczono murami.
-
-
Moderator
Maxitravelek
Pożegnalna, poranna „wizyta” na plaży i mkniemy na daleką północ przez Tessaloniki i Kalkis nad jezioro Doriani.
W miejscowości o tej samej nazwie jest tylko przejście graniczne z Albanią, kafejka, stacja niefunkcjonującej lini kolejowej i parking dla TIRów. Brzegu jeziora nawet nie widać tylko błyszczy w oddali jego tafla wody. Objeżdżamy wzdłuż najbliższą brzegu drogą ale widzimy tylko drzewa liściaste i zarośla, nie ma nawet rybackiej ścieżki. Jakiś opuszczony teren kolonii dla dzieci z kolorowymi malowankami, opuszczona tawerna zamknięta od dawna, dalej trafiamy na drugą, niby działa ale chyba tylko w weekendy; są serwety na stołach ale ani śladu właściciela, czyżby samoobsługa ?
Nici z wymarzonej kawy. Tablica zapowiada tawernę w Kavalaris, to ostatnia wioska gdzieś pod granicznym pasmem gór Kerkini. Jedziemy, drogę wytyczają ładnie malowane tabliczki. Nad strumykiem jest malowana tawerna; stoły malowane, krzesła, donice, obrazki wszędzie i stos malowanych artystycznie pudełek z drewna na sprzedaż piętrzy się w sali.
Zamawiamy piwa i kawę, po chwili przychodzi starszy pan z psem i mówi czystą polszczyzną : Kostas jestem, idę na fuchę do sąsiada – my na to - ???
Okazuje się Grekiem wychowanym w Polsce, jego rodzina uciekła w czasie „rządów pułkowników” i otrzymała azyl w PRL. Wtedy około 100 tys Grekow ratowało się ucieczką przed prześladowaniami, uciekali całymi rodzinami, przez góry. Kostas do ojczyzny powrócił w 1978 r. Wszyscy mieszkańcy wioski to repatryjanci, niktórzy już urodzeni na obczyźnie jak pani malarka- właścicielka tawerny, urodzona w Czechach. W wiosce można porozumieć się wszystkimi językami słowiańskimi. Kostas opowiada ucieczkę rodziny, swoje polskie lata.
Jadąc w stronę granicy piknikujemy nad jeziorem Kerkini w byłym porcie Mandraki bo woda się odsunęła, pozostały zarastające mokradła i dawny pomost na końcu asfaltowej drogi z parkingiem.
Około godz. 15-ej przekraczamy granicę grecko-bułgarską w Kulacie i ... wjeżdżamy w inny świat na prawie miesiąc.
Bułgarskim przygodom poświęcam osobny rozdział tutaj :
http://voyageforum.pl/threads/4833-P...trackie-skarby
Ostatnio edytowane przez pixi ; 02-12-2013 o 12:00
-
Moderator
Maxitravelek
Ponownie do świata kultury greckiej wracamy na początku września przez przejście graniczne w Rodopach – Zlatograd-Termes.
Bułgarska kontrola, przejeżdżamy bezproblemowo, zadziwia nas brak posterunku greckiego koło Termes ale przecież jesteśmy w unijnej Europie. Zjazd przez las, wąską drogą z milionem zawijasów ale bez « dupek » (dziur) ! Ani śladu obecności przedstawicieli « Astinomii » (Policji greckiej). Gdy już zawróciło nam się dobrze w głowach przecinamy pierwsze miasteczko, Echinos. Meczet, cienki minaret, cmentarz – groby stelle muzulmanskie, kościół, cmentarz – groby greckie. Tu też mieszkają Pomacy jak po drugiej stronie granicy. Stacja radiowa gada na przemian po grecku i po turecku. Za to brak zardzewiałych płotów, krzywych metalowo-drewnianych kiosków i odrapanych budynków popadających w ruinę.
Większe miasteczko, Sminti, kolorowe sklepiki, kafejki, markizy, szyldy, towar wychodzi na ulice, markiety, 4 rzeźników. Bez problemu kupujemy kawałek jagnięcego udźca (nie do zdobycia w bułgarskich Rodopach). W sklepach towary nastawione zwłaszcza na klientelę bułgarskich wczasowiczów powracających z greckiej riwiery; wielki wybór butli i puszek z olejem, samych oliwek, rodzynków. Wiele kobiet ubranych po muzułmańsku ; długie płaszcze, chusty na głowach, jak po północnej stronie granicy. Meczety sąsiadują z cerkwiami. Tu też mieszkaja bezkonfliktowo zturczeni Pomacy i ortotoksyjni Grecy.
Wreszcie zapadamy w kafejce na caffé - frappé. Moją uwagę przykuwa zieloczarnosrebrna puszka napoju w lodówce – to nowość - schłodzony « czaj tu vunu » znany niektórym jako « grecka górska herbata ». Przyznam, że gorący czy zimny jest tak samo doskonały.
Jedziemy przez Xanthi, potem Kavalę i wzdłuż brzegu morskiego na zachód. Cały czas towarzyszą nam góry po prawej a po lewej plaże; większe, mniejsze, łatwiej lub trudniej dostępne, piaszyste, prawie bezludne bo brak tu osiedli.
-
Moderator
Maxitravelek
-
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
-
Moderator
Maxitravelek
Potem jedziemy do Lwa, znajdującego się 3 km na południe od ruin, blisko morza i metalowego mostu, przy skrzyżowaniu dróg. Kamienny monumentalny posąg dumnie patrzy w dal z wysokiego piedestału, już tak od IV w.p.n.e. ( z małą przerwą) choć ostatnio już z nowego, mniej reprezentacyjnego postumentu.
Osiągneliśmy lwa i teraz trzeba już wracać, niestety. Robimy zakupy w miasteczku Asprovalta. Ma właściwie dwie liczące się ulice ; główną ze sklepami i zielony bulwar nadbrzeżny wzdłuż plaży z kafejkami, tawernami, barami itp.
Posilić się można "U Pana Kota"
Na skraju miasta supermarket « Mousatis » często ma promocje typu « 1 +1 doro » czyli kupując jedną butelkę wina dostaje się drugą taką samą gratis. Skwapliwie przeszukujemy półki, są 3 rodzaje « doro » (prezent) ! Potem wylegujemy się na plaży w Kardilia, gorący piasek, słońce praży, woda cieplutka choć koniec sezonu. Przeważają słowiańskie białasy i blondynki na wrześniowych, tańszych wczasach. Czarni komiwojażerowie prześcigają się w sprzedaży różnych towarów. Uderza nas cisza i względny spokoj, to brak dzieci – rok szkolny już się rozpoczął na północy Europy.
-
Moderator
Maxitravelek
Jedziemy na zachód wzdłuż jezior Volvi i Koronia, pierwsze, to duże jest mniejsze niż na mapie za to drugie już straciło wodę, wygląda jak zielone mokradło. Przeskakujemy Tessaloniki, dojeżdżamy aż do Kozani. Nocujemy za miastem obok gościnnego kościoła na górce; ławy, źródło wody, nawet jest daszek i bardzo się przydaje bo mamy początek jesieni i choć w dzień temperatury sięgają ponad 30°C w nocy jest chłodniej i pokropuje deszczyk.
Nasza dalsza droga wiedzie najpierw środkiem równiny jakby wyprasowanej walcem drogowym a potem staje się okropnie kręta meandrując przez góry północy Grecji. Piękne widoki, zalesione szczyty, nagie skały, małe osiedla z domkami na wielu poziomach. Zdaje się że każda skała, drzewo szepcze : – zatrzymajcie się, zostańcie tu na dłużej… Chcielibyśmy … ale czas nagli… może kiedyś tu wrócimy…
Zapowiadane stacje paliwowe już nie istnieją od paru lat i w baku świecą nam pustki… Nie trzeba panikować ani dzwonić 112, wystarczy zapytać w byle jakim zagubionym w górach miasteczku i zaraz znajdzie się 5-litrowy kanister…
Robimy dłuższy postój w Konitsy, wabią nas tarasy sympatycznych barów, potrzeba małej robótki w kafejce internetowej a szczególnie chcemy obejrzeć z bliska wysoki XVIII - wieczny most kamienny na rzece Aoos, widoczny z szosy przez drzewa. Pochmurna pogoda plącze troche nasze plany, mimo to wchodzimy na most, podziwiamy, skakać nie próbujemy bo zakazane a i tak wody w rzece za mało.
Zbaczamy z głównej drogi do miasteczka Aristi na skraju parku narodowego Pindos w regionie Zagochoria. Niestety kościół znowu jest zamknięty i nie możemy zobaczyć fresków.
Zjeżdżamy z gór do Ioanniny, potem znaną drogą na przełęcz Pasaron z kapliczką, przez las i wzdłuż rzeki Kalamos do Igumenitsy i tak zamykamy wakacyjne kółko. Ostatną dobę spędzamy w Platarii na plaży między eukaliptusem a palmą i o północy wjeżdżamy na pokład statku w Igumenitsy, który po 16 godzinach « wysadza » nas na ziemię w Anconie.
Po kilku dniach docieramy do domu, gdzie czekają znajomi z obiadem. I dla nich i dla nas to koniec wakacji.
Tagi dla tego tematu
Uprawnienia
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
Zasady na forum