Czego mi nie nie brakowało w Afitos:
- pijanych Angoli - dyskotek brak...więc i ani nie leżeli po rowach dumni najebani Synowie Albionu ani też nikt w pijanym zwidzie nie biegał z fajfusem na wierzchu. Elegancko, kulturalnie...
- milicji - przez cały wyjazd nie widziałem ani jednego czającego się przedstawiciela władzy, który szukałby pretekstu by jakiś mandacik wypisać za wieczorne winko na murku czy przechodzenie przed drogę nie w tym miejscu co można. To samo się tyczyło 250 kilometrów zrobionych samochodem... żadnej suszarki, żadnego bandyty w mundurze przy drodze chcącego łupić kierowców... można? Można!
- murzynów - niesamowite, ale na plaży nie było ani jednego czarnego "nieroba" który by zaczepiał każdego czy nie chce kupić oryginalnej chusty z Mediolanu czy innego Rolexa za 20 euro... To samo na mieście... poza jednym wyluzowanym synem czarnej Afryki błyszczącym świecidełkami jak świąteczna choinka nocą, nie widziałem ani jednego, wiecznie prześladowanego przez każących pracować rasistów, miłośnika europejskiego socjalu.
- zwierzątek i ostrych kamieni w morzu - zabrałem specjalne buty do pływania... nie były potrzebne. Morze też czyściutkie... dno płaskie, piaszczyste (poza wyjątkami tak do 6-8 metrów od brzegu)
Co by nie był sam monolog... nocne zdjęcie dla uatrakcyjnienia wpisu: