Mauzolem Mahdiego ze złoconą kopułą robi wrażenia, jego tradycyjne stroje prezentowane w Domu Kalifa też, ale najbardziej zaskakujący był bazar czyli suk.
Mauzolem Mahdiego ze złoconą kopułą robi wrażenia, jego tradycyjne stroje prezentowane w Domu Kalifa też, ale najbardziej zaskakujący był bazar czyli suk.
Obfitość towarów; naczyń, talerzy i sprzętów do gospodarstwa domowego, stragany zasłane tkaninami i piętrzące się zapasy świeżego mięsiwa na ladach, w okresie gdy w kraju już pokazywały się pustki na sklepowych półkach...
Zastanawiam się jak teraz prezentuje się tenże suk ...
to przyjemne czasami żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...
Spacer po ulicach Omdurmanu zaprowadził nas do ... szkoły, akurat był koniec lekcji i wysypały się uczennice.
Te starsze...
... te młodsze...
... i te najmłodsze.
Wróciliśmy do Chartumu autobusem a nie takim pojazdem jak na zdjęciu niżej ! To jest samochód Mahdiego z omdurmańskiej powozowni przy Domu Kalifa. Jakoś tak mi tu zajechał nisko...
To był prawdziwy samochód z własnym napędem, pierwszy w Sudanie. Do drewnianego nadwozia jakiegoś konnego pojazdu podczepiono silnik , kierownicę, pedały i zamieniono koła na masywniejsze i ogumione.
Miejscowy milioner Faruk prowadzący jakieś interesy handlowe z naszym krajem a przede wszystkim zatrudniający polskich pilotów do opylania dziko rozprzestrzeniających się hiacyntów na jeziorze Nassera zaprosił nas na rejsik z piknikiem łódką po jeziorze a wieczorem na raut w swojej rezydencji. Czuliśmy się trochę skrępowani bo nasze turystyczne szatki nie bardzo pasowały do luksusowego wnętrza. Co do poczęstunku to pamiętam obfitość egzotycznych owoców o nieznanych nazwach i wspaniałe koktajle z ich soków. Wtedy w kraju nawet pomarańcze i banany były rzadkością.
Po kolejnym molestowaniu dyrektora lini lotniczych okazało się, że żaden samolot nie przeniesie nas do Juby. Jeszcze wtedy nie wiedziliśmy, że w Afryce „potem” może znaczyć : wieczorem, jutro, pojutrze, za tydzień, kiedyś późnej a najczęściej - nigdy.
Poradzono nam pojechać na południe do Kosti skąd pływały, podobno, statki po Białym Nilu do Juby. Pojechaliśmy pociągem. Wsiąść nie było łatwo, okazał się zatłoczony jak afrykańskie pociągi na starych obrazkach. Uciekając przed wewnętrzną ciasnotą część pasażerów wolała podróżować na dachu. Po dokładnym obejrzeniu pomostu, drabinki wąskiej ale solidnie umocowanej zachciało mi się też wejść na dach. I na najbliższej stacji udało mi się szybko wdrapać na górę wzbudzając gwałtowne protesty współtowarzyszy na moje fanaberie. Dach okazał się dostatecznie płaski i szeroki aby wygodnie usiąść, prędkość pociągu nie była zawrotna a widoki wspaniałe.
Z góry dobrze było widać okrągłe chatki, szałasy czy murowane domki pod stożkowatymi kopułkami na płaskiej żyznej, nawadnianej wodami nilowymi równinie.
Udało mi się nawet zauważyć maszerującą w oddali karawanę, obrazek jak z bajki, wielbłądy z palankinami płynnie kołyszące się przy każdym kroku, stado bydła popędzane przez chłopców.
Na następnej stacji już znaczna część naszej grupy przeniosła się na górę wzbudzając niejaki podziw tubylców przyzwyczajonych do tego rodzaju podróży ale zapewne rzadko praktykowanej przez Europejczyków. Nasz gitarzysta też wlazł na dach, zrobiło się wesoło, muzycznie i śpiewnie i zaczęliśmy się bratać z sąsiadami, że aż żal było wysiadać w Kosti ale pociąg skręcał na zachód do Njala a do Juby torów nie było.
Droga do Kosti widziana z dachu pociągu :
Ostatnio edytowane przez pixi ; 14-03-2016 o 17:21
Na przystani gdzie czekali liczni pasażerowie, a czekali tak już od kilku, może kilkunastu dni okazało się, że statek nie popłynie jak nie dostanie paliwa a paliwa nie ma i nie wiadomo kiedy będzie, może jutro, pojutrze... Teraz już wiedzieliśmy co to znaczy.
Pospacerowaliśmy po suku, przenocowaliśmy w lokalnym, dusznym hoteliku ale posiadającym prysznice, wieczorem poszliśmy do letniego kina na jakiś amerykański, znany film. I następnego dnia, najbliższym pociągiem wróciliśmy do Chartumu.
Czekając na stacji na pociąg, który spóźniał się już parę godzin, siedząc wzdłuż peronu zauważyliśmy tęgiego pana w białej galabiji przechadzającego się uporczywie zbyt blisko naszej grupy. Zaczeły padać uwagi w stylu „co się czarny przyczepił, pewnie będzie białe dziewczyny podrywać”; i nagle on przemówił w miarę czystą polszczyzną ! Okazało się, że studiował w Warszawie i przywiózł sobie żonę Polkę do sudańskiej chaty.
W końcu przyjechał pociąg opóźniony tylko o 5 godzin.
Skoro Juba stała się niedostępna, musieliśmy zmienić plany podróży. Dopiero w kilka miesięcy po powrocie do kraju zorientowaliśmy się że już wtedy były separatystyczne zamieszki w południowym Sudanie i władze nie chciały wpuścić tam Europejczyków aby nie mieć świadków wydarzeń....
Z Chartumu pojechaliśmy autobusem prosto na wschód do Kassali.
[