a to jakieś "ptaszydła" coraz mniej przypominające lwa...
a to jakieś "ptaszydła" coraz mniej przypominające lwa...
... następnie wielka kolekcja nagrobków muzułmańskich z okresu panowania tureckiego.
Gdy wychodzimy z wystawy pogoda z chmurzastej zrobiła się całkiem ponura i zaczyna padać deszcz.
Gdy opuszczamy Chalkidę leje już porządnie aż trudno jechać mimo pracujących jak na akord wycieraczek. Szare, nisko wiszące chmury nie zachęcają do opuszczania samochodu, w Thiva zamist do muzeum wyskakujemy tylko pod parasolem do marketu po konieczne zakupy.
Naszym celem jest Porto Germeno w zatoce Korynckiej ale jak tu stawiać namiot w deszczu ? Szukamy jakiegoś schronienia, w ostateczności wypadnie iść do hotelu ale okolica jest mało turystyczna i mało zaludniona. I nagle przy szosie widzimy boisko do koszykówki, przy nim niewyskie betonowe trybuny i obszerne, zadaszone pomieszczenie o ścianch z trzech stron. Po obejrzeniu okazuje się, że to pozostałość taverny z wielkim grillem, były jeszcze szatnie i toalety ale zrównano je z ziemią, widać okres świetności klubu sportowego przeminął.
Rozgoszczamy się pod dachem; rozstwiamy nasz stolik, krzesła, rozkladamy materace i śpiwory, spokojnie przygotowujemy kolację, wprawdzie zrobiło się zimno i trzeba wciągnąć dresy ale najważniejsze że na głowy nam nie pada. Wieczorem przejeżdżają czerwonym autem strażacy, pozdrawiają nas a my ich. Od czasu pamiętnych pożarów latem 2007 w wielu miejscach pobudowano zbiorniki wody i strażnice obserwacyjne gdzie strażacy dyżurują.
Rano już deszcz nie pada a chmury galopują po coraz bardziej błękitnym niebie, o 11-ej już na nowo jest 30-stopniowy upał.
Jedziemy do Porto Germeno na brzegu zatoki Korynckiej, już z daleka widać bardzo wysokie, autentyczne wieże antycznej Aigostheny.
W IV w. p.n.e. bylo to ufortyfikowane miasto greckie. Potężne mury i bardzo wysokie wieże strzelające w niebo na wysokość kilkudziesięciu metrów są najwyższe w Grecji i wspaniale przetrwały wieki, tylko niektóre odcinki wymagają częściowej reperacji.
Najlepiej przetrwały mury cytadeli, która ze wzgórza z wysokości 400 m kontrolowała ruchy okrętów w zatoce i strzegła drogi do Aten. Do naszych czasów zachowało się 16 wież; 8 na cytadeli, pozostałe w murze broniącym miasto od północy i schodzącym do morza.
Mur południowy jest właściwie niewidoczny. W okresie bizantyjskim wybudowano kościół i niewielki klasztor w murach cytadeli, cele mnichów z małymi okienkami są dobrze zachowane.
Mur obronny miasta schodził dosłownie do wody, dziś jest na plaży, rozmywany przez fale popada powoli w ruinę. To w jego obrębie plażujemy po zwiedzaniu, żeby było romantyczniej.
Zwiedzanie Aigostheny jest bezpłatne, tablice prowadzą na parking pod murami.
To był ostatni akcent antyczny na naszej trasie. Odtąd liczymy dni do powrotu aby wygospodarować jeszcze trochę czasu na plaże i morskie kąpiele.
Wzdłuż zatoki Korynckiej udajemy się pospiesznie na wybrzeże wschodnie przejeżdżając przez znane nam już ale ciągle fascynujące miasto Etoliko na wyspie w głęboko wchodzącej w ląd lagunie i połączone z nim niskimi mostami. Spacerujemy po mieście, akurat jest duży targ piątkowy, kupujemy owoce, jarzyny a w rybiarni w uliczce obok, dorodną rybę na kolację i jeszcze dostajemy dwie małe gratis.
Potem jedziemy przez całkiem płaskie, podmokłe tereny aby wjechać nagle w góry na ponad 1000 m n.p.m. otaczające zatokę z miastem Astakos. Bary i taverny przy porcie i nadbrzeżu świecą pustką, turyści już wyjechali, może popłynęli statkiem na Itakę, czy może wcale ich nie było ?
Idziemy na plażę, za portem na północy miasteczka, małe kamyczkowe plaże ze słomianymi parasolami i prysznicami są bardziej sympatyczne niż ta wielka południowa.
Niebo jest jaskrawo błękitne z małymi, białymi obłoczkami, tylko od południa nadchodzą powoli te groźniejsze sino-bure. Szosą ndbrzeżną, poprzez stromy brzeg prawie całkiem pozbawiony plaż ale za to z pięknymi widokami na wyspy i wysepki Jońskie na wieczór dojeżdzamy do Mitikas.
Mitikas to spokojne miasteczko uczęszczane przede wszystkim przez greckich wczasowiczów i zachowało swój lokalny charakter. Leży na małym cyplu i morze otacza go ze wschodu, z zachodu i od południa sprawiając mylne wrażenie że jest wszechobecne.
Na nocleg wybieramy sobie kawałek plaży już poza kampingami a jeszcze przed miastem, pod jedynym drzewem dla odrobiny cienia. Plaża jest tu z drobnych kamyków, dość wąska i niełatwo ustawić auto, namiot (pogoda jest niepewna –dużo chmur) i jeszcze pozostawić wolną drogę dla przejazdu.
Za plażą jest jakaś ogrodzona, trawiasta posesja z budującym się domem. Wieczorem, ku naszemu zdziwieniu pasterz zagania tam stado owiec i pozostawia pod opieką białego, dużego psa. Przekupujemy psa chlebem aby nie szczekał niepotrzebnie. Rano obserwujemy jego dziwne zachowanie z jedną z owieczek... a więc nie tylko baca....
W południe fundujemy sobie niezły obiad w tavernie „Glaros” o bardzo oryginalnym, rybacko-okrętowym wystroju, siedząc przy stolikach ustawionych tuż nad wodą mamy wrażenia bujać się na falach na jakimś statku.
Czas leci, potem to już pozostaje tylko przejazd przez Prevezę, Pargę do Platarii gdzie zaliczamy ostatnią kąpiel, przygotowujemy bagaże na noc na pokładzie statku i teoretycznie, według rozkładu o północy a naprawdę o 2-ej w nocy odpływamy z Igumenitsy do Ankony.