Przed podróżą do Norwegii dużo czytałam o Lofotach i postanowiłam je włączyć do programu. Pociągiem dojechalaliśmy/grupa 4-osobowa/ do ostatniej stacji kolejowej przed Narwikiem czyli-Bodo. Mały dworzec kolejowy i jeszcze mniejsza poczekalnia.
Same miasto nieduże, jedna główna i przelotowa ulica. Długo szukaliśmy przystani promowej, która okazała się być pod nosem czyli blisko dworca kolejowego.
Bilety na rejs kupowaliśmy na promie. Poza naszą grupką było jeszcze dwóch Anglików
i parę samochodów z tubylcami.
Był maj, ale jak się okazało zdradliwy i Morze Północne pokazało na co go stać.
Płynęliśmy do Moskenes-głównego portu na Lofotach.To były cztery najgorsze godziny w moim życiu i przeklinałam się za to, że zachciało mi się Lofotów i sztormu na morzu.
W Moskenes, tuż przy wyjściu z portu, po prawej stronie był mały domek, w środku bar
i jednocześnie biuro podróży. Powiedzieliśmy tylko, że szukamy noclegu i już po paru minutach przyjechał po nas sympatyczny Norweg. Załadował nas i bagaże do samochodu i ruszył. Niezadaleko bo za ok. 100m był już domek na palach, zwany tu rorbuer.
Składał się z jednego dużego pokoju z antresolą i kuchnią wyposażoną w piec,
naczynia,łazienkę. A zbudowany był na drewnianym pomoście wychodzącym w morze.


Zostawił nam klucze i pojechał, nawet nie wziął zapłaty. Umówiłiśmy się, że nazajutrz zostawimy pieniądze i klucze, a my ruszymy dalej.Tego samego dnia obeszliśmy Moskenes dookoła. Ciekawe były ryby suszące sie na specjalnych kijach, w końcu Lofoty słyną z rybołóstwa. Rorbuer jest najtańszą formą noclegu na północy Norwegii,
w tym na wyspach. Za wynajem zapłacilismy 400 koron i był to nasz najtańszy nocleg
w Norwegii. I najprzyjemniejszy
Tak wyglądała nasza chatka rybacka:
http://www.lofotentravel.no